Kazimierz Grześkowiak śpiewał „bo nieważne czyje co je, ważne to je, co je moje”. Młodszym z Państwa muszę wytłumaczyć, że nie śpiewał o jedzeniu. „Co je” to gwarowe „co jest”.
Mój ojciec mi opowiadał, jak się z bratem bawili, w czasie kiedy mój dziadek – lekarz praktykował na wsi. Przychodzili do niego mieszkańcy i widząc przed domem dzieci lekarza, pytali „ojciec je?”, na co dowcipni chłopcy odpowiadali: „Ojciec je, je. Jak zje, to przyjdzie”. Na co mieszkaniec: „ja się nie pytam, czy ojciec ji, tylko czy ojciec je”. Takie to były zabawy lat temu 78.
Dziś nie ma różnicy między językiem mieszkańców wsi i miast. Nawet więcej! Nie ma różnicy między językiem tzw. ulicy a językiem twórców kultury. I nawet nie chodzi mi o tak zwanych stand-uperów. Swoją drogą zastanawiam się, jak ci stand-uperzy klną. Chodzi mi o taki przypadek, kiedy stand-uper uderzy się na przykład w nogę. Wtedy człowiek nie stand-uper krzyknie słowo, którego nie używa powszechnie. I to ma sens, bo sytuacja jest wyjątkowa.
Reklama
.
A co krzyknie taki stand-uper, skoro on tych słów używa powszechnie? Może krzyknie „olaboga” albo „cieflanelka”. W jednym wywiadzie słyszałem, jak stand-uper mówił, że musi kląć, bo tego wymaga publiczność. To jest argument. Skoro publiczność tego wymaga, to gdyby przypadkiem on nie użył słów powszechnie uznawanych za wulgarne, to mogłaby ich użyć w stosunku do niego publiczność i nieszczęście gotowe. Inny stand-uper wyznał, że używanie tych wyrazów, to jest przekraczanie tabu. Co to za przekraczanie, które niczym nie grozi, mało tego po każdym przekroczeniu otrzymuje się aplauz publiczności.
I doszło do tego. Zacząłem krytykować młodszych od siebie za ich sposób występowania. Zrobiłem coś, czego nie cierpiałem u starszych ode mnie, kiedy byłem młody. A zaczęło się od Kazimierza Grześkowiaka, którego młodzi nie znają. I cytat z piosenki Kazia miał mi posłużyć do opisu zdjęć, które zrobiłem podczas moich spacerów. Także po górach.
Reklama
.
Zastanawiałem się, co powoduje, że człowiek koniecznie chce zaznaczyć granice. Moje! Moje i już! W dzielnicach willowych wszyscy chowają się za płotami i murami. To, co jest pomiędzy płotem a ulicą, należy do miasta. Na tym kładzie się kamienie lub coś się sadzi, by nikt z tego miejsca nie korzystał, mimo że nie jest ono własnością tego, kto te kamienie kładzie. Ale w górach potrafi być tak:
Za to w mieście tak:
Reklama
.
Lub tak:
Na zakończenie pokażę mój plakat. Ujrzałem go w Warszawie.
Mylą się w Warszawie, moja reklama jest tutaj. W Life in Krakow.