Dostałem list. Lubię dostawać listy. Oczywiście elektroniczne też, ale te papierowe są już rzadkością, stąd moja radość. Wziąłem kopertę do ręki. Trochę mnie speszyło, że list nie był do mnie zaadresowany. Mało tego nie był adresowany do nikogo. Przypomniałem sobie piosenkę, śpiewaną chyba przez Piotra Szczepanika „wysyłaj choć puste koperty – niech myślę, że wciąż kochasz mnie”.
Reklama
Wyczułem jednak palcami, że ta koperta nie jest pusta. A nie była zaadresowana do nikogo. Jeśli koperta nie jest zaadresowana do nikogo, to znaczy, że jest do wszystkich. To jeszcze bardziej zmniejszyło moją radość. Właściwie już przestałem się cieszyć, a nawet zacząłem się lekko denerwować. Często, kiedy mamy za duże oczekiwania i przychodzi rozczarowanie, potrafimy się zdenerwować. W tym stanie ducha przyglądnąłem się kopercie.
Na kopercie było napisane: Liczymy się dla Polski. To chyba zrozumiałe! Dla kogo mamy się liczyć? Dla Grenlandii? Z drugiej strony to ładnie, że Polska stwierdziła, że się dla niej liczymy. Jeśli się dla kogoś liczysz, to oznacza, że on o Ciebie dba. Trochę się uspokoiłem. A pod spodem napis „Obywatelski Obowiązek”. Jeszcze jeden! Nie. To niemożliwe. I zrozumiałem! Przecież ten list znalazłem 1 kwietnia. To prima aprilis!
Jednak otworzyłem kopertę, ale na wszelki wypadek następnego dnia. Nie w Prima Aprilis. Okazało się, że GUS zaprasza mnie (informując, że nie mam innego wyjścia) do spisu ludności i mieszkań. Spis ludności – rozumiem, ale spis mieszkań? Czy ja jestem, za przeproszeniem, Daniel Obajtek?
Reklama
Czy to oznacza, że w Polsce jest więcej mieszkań, niż się wydaje, czy mniej? I jaki to ma wpływ na nas, liczących się dla Polski? A dom to mieszkanie, czy dom? Pewnie to się okaże, gdy zacznę, jak podano w liście, uruchamiać „obowiązkową metodę samospisu internetowego”. Bardzo mi się spodobało określenie samospis. Takie połączenie samogonu z długopisem.
Oczywiście to określenie może mylić. Jeśli mamy do czynienia z samospiem internetowym, to można przypuszczać, że nas Internet sam spisze. Ale czy sobie poradzi z mieszkaniem? W okresie pandemii bardzo wyraźnie ukazały się miejsca w Polsce z kiepskim lub w ogóle żadnym dostępem do Internetu. Co dla mieszkańców dużych aglomeracji, zwłaszcza mieszkańców młodych, jest nie do pomyślenia.
Przypominałem sobie dawną audycję telewizyjną, w której występowali śpiewający amatorzy. Jednym z jurorów był wspaniały Aleksander Bardini. Po występie bardzo pewnych siebie i bardzo kiepskich młodzieńców zapytał: „A co macie dla tych, którzy waszej muzyki nie zaakceptują?”. Zadziwiony lider grupy spytał „nas nie zaakceptują? To niech sobie idą do filharmonii!”. Wyraz filharmonia był wypowiedziany z intonacją godną zsypu. Było to oczywiście przed epoką disco polo i różnych obecnych konkursów talentów.
Reklama
Przypomniałem to sobie, czytając, co ma zrobić człowiek bez dostępu do Internetu. Ma się udać do Urzędu takiego lub takiego, zadzwonić tu lub tu, umówić się z rachmistrzem i tak dalej. No dobrze. A co ma zrobić mieszkanie?
Do Filharmonii. Czyli spisze się na straty. I będzie mieszkań jeszcze mniej.