To bardziej przyjaźń, niż terapia. Recepta na samotność i brak zrozumienia. Ludzie oceniają, boją się, patrzą krzywo. Zwierzęta nie mają uprzedzeń. Na ciepły kąt, miskę karmy i nieśmiałą pieszczotę odpowiadają prawdziwym przywiązaniem.
Reklama
W szpitalu Babińskiego koty były od zawsze. Starzy pracownicy Kobierzyna mówią, że to dlatego, że nigdy nie było tu kateringu - mamy własną kuchnię i zawsze coś się znajdzie do jedzenia, dla kotów też. Pacjenci opiekowali się kotami jeszcze zanim oficjalnie nazwano to terapią. Składali się na karmę, weterynarza, oswajali półdzikie zwierzęta.
Lekarze nie przeszkadzali. W końcu felinoterapia w podręcznikach medycyny obecna jest od dawna. Koty pomagały już w leczeniu starożytnych Egipcjan, dlaczego miałyby nie pomóc dziś osobom z problemami psychiatrycznymi. Pierwsze budki dla zwierząt pojawiły się w Babińskim już kilka lat temu, teraz doszły kolejne, trafiły tu za darmo w ramach budżetu obywatelskiego.
Reklama
Maciej Bóbr:
Nasze koty dają wielu pacjentom motywację, by czymś się zająć, wyjść na zewnątrz. O zwierzę trzeba zadbać, wyścielić mu budkę, posprzątać, nakarmić. Dobrze mieć obowiązki, być za kogoś odpowiedzialnym, budować relację.
Szczególnie jeśli kontakt z otoczeniem jest ograniczony. Najwięcej kocich budek stoi na terenie oddziałów zamkniętych Babińskiego. Bywa, że przyjaźń człowieka i zwierzęcia ratuje temu pierwszemu życie, pomaga przetrwać najcięższe chwile, daje nadzieję w świecie, w którym wydaje się, że nadziei już nie ma.
Maciej Bóbr:
Na naszej wystawie Uważaj na głowę jest relacja jednego z pacjentów, który po śmierci ojca dostał kota dosłownie i w przenośni. Podarowano mu taką malutką kuleczkę, o którą musiał dbać i się troszczyć. Po pół roku kuleczka wyrosła na piękną kocicę, a depresja zmieniła się w malutką myszkę, która – jak pisze pacjent – czmychnęła przed kocicą do dziury.
Sasza, bo tak nazywała się kotka, która przepędziła depresję byłego pacjenta szpitala Babińskiego, wybrała wolność. Odeszła z domu po dwóch latach, kiedy wiedziała już, że spełniła swoje zadanie. W Kobierzynie też kotów nikt na siłę nie trzyma, nie ma tu zamkniętych kojców, siatek ani płotów nie do przebycia. Zwierzęta są tu z własnej woli — wystarcza im ciepły kąt, miska karmy i nieśmiała pieszczota ludzi szukających miłości.
Reklama