Przed chwilą się dowiedziałem, że zmarł Janusz Rewiński. Znaliśmy się 50 lat. A ściśle współpracowaliśmy z dwadzieścia pięć.
Reklama
Historia o tym jak nie poszło tak jak w amerykańskim filmie Było to w Łomży. Na zakończenie koncertowej trasy. Trasa miała kilka dni. Ostatnim dniem była Łomża. Organizator przeprosił, mówiąc, że pierwszy z dwóch występów się nie sprzedał. Czyli publiczność nie kupiła biletów.
Ponieważ to był ostatni dzień musieliśmy już zwolnić hotel i po drugim występie mieliśmy się udać samochodami do Warszawy. Zajęliśmy więc miejsce w garderobie. Była tak usytuowana, że aby z niej wyjść, trzeba było przejść przez widownię. Usłyszeliśmy, że na pierwszej imprezie ( której miało nie być ) gromadzi się publiczność. Poprosiłem Janusza ,by zorientował się co mówią o naszej nieobecności.
Nauczeni doświadczeniem innych grup, o których organizatorzy opowiadali niestworzone historie dotyczące ich nieobecności. Janusz nie dosłyszał co o nas mówił organizator , ale pokazał się publiczności. Publiczność zapragnęła naszego występu. Za jeden występ mieliśmy zapłacone. I on się odbył. O był zapłacony. Zbliżała się godzina drugiego z nich.
Janusz wyszedł i powiedział, że nie dostaliśmy pieniędzy za ten występ. Publiczność zaczęła żądać: „społecznie , społecznie". Janusz wrócił do garderoby i pyta : „co teraz?". Wpadłem na pomysł, by publiczność zażądała zwrotu pieniędzy za wykupione bilety. Możemy grać za darmo, ale niech nikt na tym nie zarabia.
Stanęli w kolejce do kasy. Rozpoczęła się wypłata. Oczywiście wkrótce pieniądze się skończyły. Na to publiczność zażądała, by pojawiła się policja. W obecności policji publiczność spisywała ile komu organizator jest winn . W końcu poinformowali nas, że sprawa jest załatwiona. Zaraz miał się odbyć występ.
Wtedy wstał jeden z przedstawicieli publiczności i „ puścił” po sali puszkę, w której przechowywano filmy. I tu historia się kończy.
W puszce było mniej pieniędzy niż przedstawiciele publiczności wzięli z kasy. Prysnął mit wzięty z amerykańskich filmów. Tam zawsze było więcej niż się za występ należało... w Łomży jednak nie...
Janusz był nazywany różnie. Stefan Friedmian mówił na niego „ Boryło” to połączenie Boryga – najpopularniejszego płynu chłodzącego z ... nieważne.
Janusz o sobie mówił „Siara" albo „ Rewa”. Stąd zresztą tytuł naszej wspólnej imprezy „Rewa Śpiewa", w której braliśmy udział. Uważam, że okres kiedy robiliśmy wspólnie program w TVN
zatytułowany „Ale plama" teraz po czasie mogę uznać jako szczyt mojej kariery. I za to będę mu wdzięczny do, jak się to mówi, grobowej deski. Mojej.
I niech nikt nie mówi o tym ,że Januszowi nie zależało na poziomie artystycznym. Potrafił zrezygnować z najbardziej intratnego kontraktu jeśli nie był przekonany o jego walorach artystycznych.
Tak go zapamiętam...