Dworzec Kraków Główny. Ładny. Owszem. Nie będę się czepiał komunikatów, które nie zawsze są zrozumiałe. Dworzec jest usytuowany tuż przy Galerii Krakowskiej. Mają nawet wspólny parking. I tu jest problem. Poważny.
Reklama
Jadę do Warszawy. Oczywiście nie pierwszy raz. Wiem, że trzeba przyjechać wcześniej. Jest niedziela. Handlowa. Niestety. Żeby dojechać na parking czymkolwiek – taksówką, czy własnym samochodem trzeba stanąć w kolejce. A kolejka długa.
Mniej przewidujący dziwią się, dlaczego taka długa. Dlatego, że to jest wspólna kolejka na parking galerii i na dworzec. Nie słyszałem, by stał ktoś i głośno informował, że ci, co jadą na dworzec, mogą przejechać bez kolejki. Jest bowiem jedna kolejka. Stoję w tej kolejce. Można oczywiście zażartować, że stanie w kolejce to przedsmak jazdy koleją. Oczywiście o ile ktoś stojący, ma jeszcze odrobinę poczucia humoru.
W końcu widzę, że nie zdążę na pociąg. Nie ma siły! Spóźniłem się! Dlaczego na dworcu nie informują, że pociąg odjedzie później, bo czekamy na tych, którzy stoją w kolejce na parking? Jeśli jedziesz taksówką, masz szczęście. Taksówkarz informuje cię uprzejmie, byś podszedł piechotą, bo inaczej nie zdążysz.
Ale jeśli jedziesz własnym samochodem, masz pecha. To jedyne miejsce w Krakowie, a może i w całej Polsce, gdzie właściciele samochodów mają gorzej niż ci, którzy ich nie posiadają. Może to specjalnie zrobione, by powoli oduczać posiadaczy aut od ich używania?
Reklama
Tych z państwa, którzy zmartwili się moją przygodą, spieszę poinformować, że pojechałem następnym pociągiem. Tym razem nie będę opisywał kłopotów związanych z wymianą biletu i tak dalej i tak dalej…
Mam pytanie do władz królewskiego (jednak przecież) Krakowa, czy tego nie da się jakoś rozwiązać?! Do jasnej cholery!
Przypomniał mi się dowcip samochodowy. Żart pochodzi z czasów, kiedy samochód był oznaką dobrobytu. Mój kolega miał samochód. Chyba Mercedes. Oczywiście żonie go nie dawał. Pewnego dnia żona prosi go: „Słuchaj, pożycz mi samochód jutro. Jesteś w domu, a ja muszę zrobić poważne zakupy. Nie dam rady tego wszystkiego przynieść”, „Dobrze” odpowiada po długim namyśle mąż. Następnego dnia żona wraca z zakupów. Umęczona. „A gdzie auto?” pyta mąż. „O rany! Zostało pod sklepem…”.
W opisywanym przypadku nikogo by to nie dziwiło. Samochód został pod galerią handlową, bo do dworca nie dojechał…