Zaraz będzie Nowy Rok. Wraz z nim pojawią się postanowienia noworoczne. Kiedyś często dzwoniono do mnie z pytaniem, jakie mam postanowienia noworoczne. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie palę już z trzydzieści lat. Gorzej z piciem, ale nie będę przecież rujnował Szkocji po Brexicie. Nawet mi się zrymowało! Że będę uprawiał sport? Uprawiam. Trudno może nazwać to sportem w moim wykonaniu, ale robię, co mogę. Fakt, że wiele nie mogę. Że znowu będę się uczył angielskiego? W moim wieku?
Reklama
Kiedy zacząłem się uczyć ładnych parę lat temu, zaproponowałem Zbyszkowi Wodeckiemu, żeby chodził ze mną na spotkania z panią Krystyną, z którą miałem lekcje. Zbyszek popatrzył na mnie przeciągle i powiedział „Piachu (tak do mnie mówił) ja byłem w Ameryce ze dwadzieścia razy i do tej pory nie wiem, kiedy jest „push”, a kiedy „pull”, więc chyba sobie tę naukę odpuszczę”. A ja już wiem, kiedy jest „push”, a kiedy „pull”, więc tym bardziej powinienem sobie ten angielski odpuścić.
W końcu wymyśliłem swoje postanowienie noworoczne – nie będę miał postanowień noworocznych! I właściwie to by wystarczyło.
Usiadłem do napisania tego felietonu i zaraz zacząłem się czepiać. A może by tak przestać się czepiać? Czytam informację, że kontrolerzy Strefy Płatnego Parkowania postanowili nie wystawiać mandatów za nieopłacenie parkingu w wigilię. Argumentują, że w wielu miastach w wigilię kierowcy są zwolnieni z opłat, a u nas nie. I to jest mały skandal. Informacja dla kierowców ze wszech miar szczęśliwa. Może mniej dla właściciela strefy, ale sam jestem kierowcą i potrafię docenić tę decyzję.
Jednak siedzi we mnie coś takiego, co mówi: „jak to robią ci kontrolerzy? Zostawiają informację na szybie, że oni odstąpili od wystawienia mandatu z powodu wigilii, czy nie?” Czy po prostu nie wystawiają mandatu i już? Kierowca nawet nie wie, jak idą mu na rękę ci kontrolerzy. I to coś, co we mnie siedzi mówi: „skoro nie wystawiają mandatów, to po co mają chodzić z tymi urządzeniami? Pewnie nie chodzą. W wigilię. Acha.” I tu oczywiście to coś podsuwa mi myśl, że może o to właśnie chodziło.
Wredne jest to coś prawda?
Inna informacja. Ktoś kupił w sklepie o nazwie Biedronka czekoladę. W czekoladzie były robaki. Klient zawiadomił sklep, pokazał robaki i zażądał zwrotu pieniędzy. Sklep na razie nie kwapi się do zwrotu gotówki. W nazwie ma owada, więc robak mu niestraszny. Traf chciał, że czekoladę wyprodukował zakład z Krakowa. O nazwie Wawel. Klient udał się do wytwórcy. Ten zareagował od razu. Zaprosił klienta, jak podano, w ramach rekompensaty do swego fabrycznego sklepu. Notka prasowa nic nie podaje więcej. I tu włącza się moje coś.
Zaprosił po co? By pokazać klientowi, że mają mnóstwo czekolad bez robaków? Czy po to, by klient mógł sobie kupić czekoladę u źródła? Nic notatka nie wspomina o tym, by klient został zaproszony na darmowe zakupy. Muszę wyłączyć to coś. Pamiętam bowiem, jak nazywała się ta fabryka przed wojną. Piasecki. Od razu informuję państwa, że właściciel zmarł bezpotomnie. I tu coś się włączyło. I mówi: „po co ta informacja, że zmarł bezpotomnie? Żeby Cię (czyli mnie) nikt nie podejrzewał o stronniczość? Tak? To znaczy, że gdyby zmarł, zostawiając potomstwo, byłbyś (czyli ja) stronniczy?”
Wredne jest to coś. Może będę miał takie postanowienie noworoczne: wyłączę ostatecznie to coś! Co Państwo na to?
I usłyszałem odpowiedź. Nie od Państwa. Od „cosia”: „Acha. Akurat Ci się uda”.
Reklama