Muszę przyznać, że trochę (ale tylko trochę) mnie irytuje, że przy kolejnym moim felietonie zamieszczonym na Facebooku „Life in Kraków” jest określenie „Pan Krzysztof (chodzi o mnie) znów w refleksyjnym nastroju”. Co to znaczy „znów”. Że już w takim nastroju byłem? Że w „refleksyjnym”? Ja? Satyryk? Przecież ja jestem od żartowania. A nie od refleksji. Po przeczytaniu takiej zapowiedzi mojego felietonu, uzbroiwszy się w ostrze satyry, zasiadłem do czytania gazet.
Reklama
Artykuł, o którym chcę wspomnieć, dotyczy akurat Pawła D. Traf chciał, a właściwie moje rodzinne przygody życiowe sprawiły, że znam – myślę, że dość dobrze, Pawła D. Przeczytałem wywiad, który jest kompilacją różnych wywiadów z głównym bohaterem. Muszę autorowi oddać, że kiedy cytował jakiś wywiad, podawał, skąd pochodzi. Do tego miejsca mojego felietonu można tekst ten określić jako „refleksyjny”. I tu koniec. Zaczynam się „czepiać”.
Panie autorze, dlaczego raz Pan pisze, no bo teraz to Pan chyba za ten tekst odpowiada, o miłości Pawła D., która ma na imię Zuzanna, a w innym miejscu Joanna? Czy za to odpowiada Pan, czy może korektor? Jeśli korektor, to i tak artykuł jest podpisany przez Pana. Możliwe, że czegoś nie wiem i w orlenowskich gazetach w ramach oszczędności skasowano korektorów. Oczywiście w sensie przenośnym. Nie chodzi mi o wyłączenie ich z życia.
Co przy powołaniu do życia komisji badającej wpływy rosyjskie, staje się możliwe. Można przecież korektora poddać działaniu takiej komisji. Kto ma największy wpływ na ukazujące się w artykule treści? Korektor. Czy tam można wykluczyć rosyjskie wpływy? Nie.
Reklama
Mnie chodzi raczej o wyłączenie ich, tych korektorów, z pracy. Korekcyjnej. Szczerze mówiąc, nie wiem, jakie są zwyczaje w redakcjach, zwłaszcza orlenowskich. Czy autor ma obowiązek czytania artykułu po korekcie, czy nie, fakt jednak pozostaje faktem. O ile reszta artykułu podaje na ogół prawdę, pomyślałem, może ja czegoś nie wiem…
Może była jakaś Joanna w Pawła życiu i autor zmyślnie informuje o tym swoich czytelników? A może w życiu autora, który przypadkiem ma to samo imię co bohater, była (albo jest) jakaś Joanna? Proces, który teraz przedstawiłem, nazywa się „czytaniem między wierszami”.
Tu mi się przypomina żart, który być może już w którymś tekście użyłem. Żart był o tym, jak to na Placu Czerwonym schwytano mężczyznę rozrzucającego ulotki. Schwytano go, ale potrzebne były jeszcze ulotki. Jako corpus delicti. Znaleźli. Niestety na żadnej ulotce nie ma ani słowa. Puste kartki. „Co to jest?” Pytają zatrzymanego. Na co on „po co pisać, jak wszystko jasne?”. I jak tu zbadać wpływy rosyjskie?
Reklama
Jeśli użyłem już kiedyś tego żartu – przepraszam.
Obiecuję, że to się już nie powtórzy. Choć, czy ja wiem?