Kiedyś napisałem skecz, w którym brałem udział z Adrianną Biedrzyńską. Ada grała panią psycholog, która ogłaszała się jako specjalistka od przeciwdziałania rozwodom. W czasie rozmowy okazywało się, że jest za stosowaniem profilaktyki. I po chwili wychodziło na jaw, że najlepszą profilaktyką, najbardziej skuteczną metodą przeciwdziałania rozwodom jest brak ślubu.
Reklama
Nie wiem, czy dyrektor naszej Opery Bogusław Nowak zna ten mój skecz, ale jest to możliwe, bo właśnie się dowiedziałem, że w Operze odbędą się warsztaty „Z muzyką od poczęcia”. To jest metoda wychowywania sobie publiczności! Jak sądzę, chodzi tu o muzykę operową. Nie miałoby sensu przygotowywać przyszłych słuchaczy do słuchania innego rodzaju muzyki.
Nie wyjaśniono, czy muzyka ma towarzyszyć samemu aktowi poczęcia. Do takiego aktu zazwyczaj są potrzebne dwie osoby i to przeciwnej płci. Obie te osoby musiałyby lubić operę. Należałoby się zastanowić, czy obojętne dla przyszłego potomka, a także dla jego rodziców jest to, jaka to opera. Polska czy zagraniczna? Wesoła czy smutna?
Czy Mozart, czy raczej Verdi. Czy Wesele Figara sugerujące, że rodzice są po ślubie, czy też może Czarodziejski Flet – który to tytuł może budzić w dziecku skojarzenia zbyt wulgarne, zwłaszcza w czasie poczęcia. Na pewno bezpieczny, a przy tym słuszny, byłby tytuł opery Mozarta „Dyrektor Teatru”. Ten tytuł kierowałby wdzięczność poczynanego za muzykę słuchaną przez niego w stronę dyrektora Opery Krakowskiej. I słusznie.
Muszę się przyznać, że miałem dzięki dyrektorowi naszej Opery przygodę z operą „Kandyd” w reżyserii Michała Znanieckiego. Wcześniej nie byłem jakoś przesadnie bliski operze. Oczywiście nie miałem śpiewać. Miałem grać postać Voltaire’a, który pełnił funkcję narratora w spektaklu. Reżyser okazał się bardzo miłym człowiekiem i profesjonalistą światowej klasy (Tak!). W czasie naszej pierwszej rozmowy przedstawił mi koncepcję mojej postaci. Chciał, bym w dużej mierze był sobą. Bym żartował nawiązując do otaczającej nas rzeczywistości. Taka była jego koncepcja. Dla mnie - świetnie, gorzej dla Pisowskich urzędników. Były interwencje.
Po spektaklu ukazały się recenzje. Bardzo dobre. Jeśli piszący je chcieli do zachwytów nad klasą reżysera, śpiewaków, scenografii, dodać łyżkę dziegciu, posługiwali się mną. Tylu złych recenzji nie dostałem nigdy. Nie żałuję jednak swoich z operą kontaktów. Traktuję to jako profilaktykę przed ewentualną kolejną podobną propozycją.
Reklama
Żeby nie kończyć w takim minorowym nastroju, opiszę anegdotę, którą opowiedziałem reżyserowi w czasie naszej pierwszej rozmowy. Zenek Laskowik w Poznaniu zaangażował do jakiegoś przedstawienia dwóch tenorów, o których wiedział, że się nie lubią. Posadził ich w jednej garderobie i podsłuchiwał. Długo była cisza. W końcu jeden spytał: „-a gdzie to kolega takie buty kupił?” Na co drugi: „naprzeciw opery”. „Naprzeciw opery” zdziwił się pierwszy „przecież tam jest mięsny”. „W Mediolanie” krzyknął drugi.
Opowiedziałem tę anegdotę reżyserowi profilaktycznie, chcąc pokazać, jaki jestem fajny. Nie udało się.