PIOTR SIEKLUCKI

Piotr Sieklucki: trwamy karmiąc się tym teatralnym McDonaldem

opublikowano: 5 MAJA 2020, 16:09autor: Piotr Sieklucki
Piotr Sieklucki: trwamy karmiąc się tym teatralnym McDonaldem

Zobowiązałem się do felietonów. Parę miesięcy temu. Miały być one nietrzeźwiejącą rzeką wywiadem z krakowskim przechodniem, który postanowił przysiąść gdzieś przy barze na krótką chwilę… rozciągniętą do nieprzyzwoitości. 

Reklama

Miały być turystycznym przewodnikiem po knajpach zacnych i podłych. Miały być subiektywnym spisem krakowskich teatralnych wydarzeń, ale nie tych spod narodowego hahsztagu. Miały być o bujnym i kwitnącym życiu więdnących już aktorów, tak by ocalić od zapomnienia resztki  wspólnego świata. Miały być wędrówką po mieście, taką bezcelową i bezmyślną, w poszukiwaniu kolegi.  Miały być spotkaniem z tym kolegą, bo kolega jest od tego, aby „porozmawiać” z nim. Tymczasem Kowid roku 19 zawiesił  klawiaturę wszystkich felietonów świata. Można już pisać tylko o jednym. O nim.  Koniec. Kropka. Temat namber łan. 

Zawirusowana przestrzeń Miasta zainfekowała Nasze komputery. Pisać nie ma o czym. Znaczy można:  W kółko o tym samym.  O infekcji wirusowej, co zjada nie tylko zdrowe kulturalne tkanki miejskich instytucji. Musi więc być o wirusie. Za to płacą. Możesz więc, drogi Czytelniku, myszką z prawej ręki, kursorem kliknąć krzyżyk. Możesz też czytać dalej, a będą to wynurzenia o teatrze w sieci… które niech nam zapomniane będą.

  

W dalszym, jeszcze niepublikowanym ciągu felietonu rzeka, będzie o ostatnich premierach. Pierwsza rzecz, o premierze w Słowaku spektaklu „Jedzonko”.  Zjemy je jednak  później. Głodnych popremierowych wrażeń uspokoję, było smacznie. Byli goście. Pod bombonierą Teatru z Krakowa same gwiazdy! Była Magda Gessler i Robert Makłowicz i Tomek Okrasa i nasz krytyk kulinarny Wojciech Nowicki…Ale o tym później.

 Wracając do wirusa, który zaciął  mechanizmy kurtyn naszych teatrów.

Niestety wirus obnażył  słabość wielu (nie tylko krakowskich, ale i z prowincji również) instytucji teatralnych. My artyści, od prawie dwóch miesięcy zamknięci w domu,  po omacku poruszamy się w teatralnej sieci. I choć w większości bezmyślne to poruszanie, to pozostawieni bez wyjścia musimy tworzyć, bo taka nasza rola narodowa.

Niestety, w większości naprędce sklecane programy, teatralne seriale, archiwalne twory, do których wyczerpuje się cierpliwość po paru chwilach, mogą nie wszystkich cieszyć.  Udowadniają one, jak rzeczą ulotną jest sztuka teatru i jak pozostajemy bezradni wobec potęgi oferty internetu. Może więc teatr powinien umierać każdego wieczoru i gasnąć wraz ze wszystkimi latarniami o północy?

Nieznośnie oglądamy jak bezradni aktorzy czytają dzieciom różnorakie książeczki: Takie, śmakie, owakie, kolorowe i pstrokate. Oglądamy  jak aktorzy czytają poezję.  A przecież wyszedł dekret ostatnimi laty o nieczytaniu poezji na głos! Bo nie wolno. Bo to szkodzi.  Bo wywołuje większe konsekwencje na  zdrowiu i życiu niż  alkohol zaciągany nikotyną.

Oglądamy też kwaśne literackie teksty serialideł, raczej z nudów kręcone niż z widza potrzeby. Oglądamy nasze rejestracje archiwalne, gdzie coś widać, a nie słychać. To zapewne wina teatralnej edukacji i profesorów z koziej dupy trąba: „Aktor mówi, a nie słychać. Za moich czasów…”. I tak trwamy karmiąc się tym teatralnym McDonaldem,  radzi że spełniamy oczekiwania naszej publiczności.  

Reklama

Uprzedzam więc państwa, a może zachęcam, coraz więcej  będzie Nas  w sieci. Jak grzyby po deszczu wyrosną inicjatywy telewizyjno-teatralne. Bo Ministerstwo ogłosiło dla nas program. Przenosimy się do sieci. Wszyscy!  Z niecierpliwością czekamy na ogłoszenie wyników. Na wyniki czekają instytucje i osobno artyści, przyszli stypendyści. 

Mnie najbardziej spodobał się projekt stypendium  Joanny Drozdy : „Wpływ oglądania efektów wygranych stypendiów na bezrobotną aktorkę, czyli postpandemiczny wojeryzm polski”. Artystka ma zamiar śledzić poczynania wygranych stypendystów.  Interpretacje ich wierszy. Czytania dzieciom.  Malowania. Rysowania.  Rymowania. Hopla podskoki. Artystyczne wyskoki.  Oceni - kto dobrze, a kto zasługuje na dwóję. Czy sama się dostanie w owe grono? Gdyby ode mnie zależało, ja bym dał.

Tym bardziej, że Joanna to barwna postać życia towarzyskiego  Warszawy.  Sypnąłbym jej groszem, gdybym miał, niech stypendium swe realizuje ewentualnie poza ministerialnym obiegiem, bo efekty mogą być piękne, zabawne i zaskakujące. W każdym razie, czekamy.  Choć najbardziej  czekamy na dzień, gdy skończy się czas live streamingu i  wróci sztuka „na żywo”.

Będę strzelał ślepakami.

Obiecałem sobie, że nie napiszę ani słowa o spektaklach  swoich teatralnych sąsiadów. Raz, bo nie wypada, bo jeszcze zaczną oceniać mnie i mój teatr. Dwa, że najgorzej kiedy po spektaklu (który nie podobał się)  kolega dyrektor pyta „I jak się podobało?”… A wejść na bankiet się chce! Odpowiadać wtedy należy „Daj mi czas. Nie tak na gorąco. Niech ostygnie to jedzonko”. 

Ale skoro ostatnie premiery nie odbyły się, nie pozostaje mi nic innego jak o nich napisać.  Pięknie jest mieć zdanie o czymś, czego się nie widziało. Takie to nasze. Takie to polskie. Narodowe. 

Zaczynamy więc cykl o  premierach, których nikt nie widział. Pierwsza premiera jaką „nie widziałem, a się wypowiem”  to spektakl Teatru Słowackiego, przepraszam Teatru w Krakowie: „Jedzonko”. Bardzo lubię dyrektora tego  teatru. Tak prywatnie. Nie oficjalnie. Bez ściemy. Zapytacie, którego? Tego, który pozostał.  Czy to źle, że pozostał? Nie! Dobrze, bo  dzięki temu osieroceniu na pół, wrócił nam inny łaziebnie oczyszczający teatr, na którego premierę też się wybiorę i napiszę… choć nie widziałem.  Tymczasem idę na „Jedzonko”.

CDN

Reklama

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Polityka Prywatności