W środowisku znają go niemal wszyscy. Dawid „Harnaś” Haras jest trochę, jak Eddie Edwards, słynny „Orzeł”, brytyjski skoczek, który wsławił się tym, że we wszystkich zawodach, w których startował, był ostatni.
Harnaś w zawodowym MMA też, jak dotąd, wszystko przegrywa. Nie chce się jednak pogodzić z losem „maskotki”. Otwarcie i z powagą przyznaje, że walki w klatce to bardzo ważna część jego życia. Liczy, że w końcu uda mu się kogoś znokautować.
Dawid „Harnaś” Haras:
Nie ważne, czy się przegrywa, po prostu trzeba iść i próbować dalej. Tak się charakteryzuje prawdziwy wojownik, prawda? Niezłomnością w dążeniu do swoich celów.
Tę niezłomność i ambicję Dawid Haras ma w sobie od dziecka. Gdy miał siedem lat rodzice zapisali go do klubu ju-jitsu. Później było judo, karate i boks. W żadnej z tych sztuk walki kariery nie zrobił, siedem lat temu postanowił więc po raz kolejny zmienić dyscyplinę. Na walki w klatce – MMA.
Dawid „Harnaś” Haras:
Jak dotąd wszystkie 19 walk przegrałem, ale to są przegrane z dużo lepszymi od siebie. Do każdego podchodzę z szacunkiem, wchodzę do tej klatki i staram się walczyć. Na początku kariery było strasznie dużo stresu, w tym momencie już tego stresu nie ma, jest taki luz, przestałem się bać.
Harnaś podczas zawodów MMA nigdy nie doznał żadnej poważnej kontuzji. Wie, kiedy się poddać. Często ląduje na deskach już po kilkudziesięciu sekundach, najdłużej wytrzymał w klatce 2 minuty.
A jednak wciąż jest zapraszany na gale. Ba, ostatnio stał się oficjalnym reprezentantem utopijnego Królestwa Kabuto. To mikro - państewko założone pod Radomiem, z ponad siedmioma tysiącami obywateli, dokumentami i własną krypto walutą. Obywatele Kabuto zakupili wyspę u wybrzeży Kanady. Jak sami teraz twierdzą, ich państwo spełnia wszelkie warunki prawa międzynarodowego: „stałą ludność, suwerenną władzę, określone terytorium oddzielone od innych granicą, zdolność wchodzenia w stosunki międzynarodowe”.
Dawid Haras kabutanski dowód osobisty ma od pół roku. Czeka na swoją 20. walkę. Wreszcie wygra?