Uwielbiam Kraków, ale mam na Ukrainie najbliższą osobę na świecie, moją mamę. Moje przygotowania do wyjazdu z Krakowa do rodziny na Ukrainie trwały dwa miesiące, wahałam się co robić. W podobnej sytuacji są tysiące Ukraińców, którzy jednak masowo wracają do domu.
Reklama
Najpierw stracili pracę ci, którzy pracowali w usługach, w hotelach, restauracjach, później kolejni. Niektórzy mieli trochę szczęścia i dostali wypłatę za przymusowy urlop, większość nawet na to nie mogła liczyć. Z opłatami na karku, bez oszczędności musieli wrócić do domu. Ja wracałam przede wszystkim do najbliższych, których nie widziałam już pół roku. Moje starania o wyjazd trwały dwa miesiące, Wielkanoc spędzałam samotnie w Krakowie. A powrót był trudny, podobnie jak moich znajomych Wiktora z Krakowa i Katarzyny z Wrocławia.
Autobusy kursowe nie jeżdżą, ale codziennie tysiące osób i tak wracają na Ukrainę. Możliwości są dwie: znaleźć w Polsce osobę, z którą dojedziecie na Ukrainę. Cena 450 zł za jedną osobę z Krakowa do Żytomierza, przed epidemią płaciło się 100 zł, albo przedostać się do granicy i kombinować po stronie ukraińskiej.
Do samej granicy dojechać łatwo. Codziennie dziesiątki kierowców piszą posty o tym, że jadą na granicę. Często są to osoby, które kiedyś pracowały w Uberze. Koszt dojazdu z Krakowa do granicy to 150 zł od osoby, a z Wrocławia 200.
Kiedy przyjedziecie na granicę, najpierw musicie, po polskiej stronie, pokazać paszporty, że jesteście z Ukrainy. Wjechać mogą tylko osoby z ukraińskim paszportem. Kolejki na granicy są różne. Wiktor czekał kilka godzin, Katarzyna przyjechała rano i czekała godzinę, a ja byłam po południu i czekałam tylko 10 minut.
Po kontroli pieszo idziecie do ukraińskiej odprawy. Mówią wam, że to 300 metrów, ale szliśmy około 15 minut, a ludzie ciągnęli ze sobą duże torby i walizki, jeżeli ktoś miał kilka, to nie dawał rady. Katarzyna jechała z dwuletnią córeczką, z ogromną walizką, ale do pomocy nikt się nie kwapił, bo i nie miał jak.
Reklama
Potem kolejna kontrola paszportów i przesiadka do autobusu. Katarzynie i mnie się udało. Czekał na nas darmowy autobus, którym dojechaliśmy do końca przejścia granicznego. Autobusem pojechało około 35 osób, jak widać na zdjęciu odległość 1,5- 2 metra nie jest przestrzegana. W zatłoczonym autobusie ludzie nie mieli gdzie siedzieć i musieli stać.
Wiktor miał mniej szczęścia. On za przejazd przez przejście graniczne musiał zapłacić 50 zł. W autobusie było 40 osób. Kiedy zapytał, czy może przejść pieszo, odpowiedzieli, że nie, a kiedy zaczął pytać na granicy dlaczego on musi płacić, usłyszał, że sam sobie jest winien, bo... wsiadł do tego autobusu.
A potem długi ceremoniał: wychodzimy z autobusu, mierzą nam temperaturę, znów wychodzimy, sprawdzają nam paszporty i jeszcze raz wychodzimy i dopiero wtedy kontrolę rozpoczynają pogranicznicy.
Każdy miał pobrać aplikację, która ma sprawdzać, czy kwarantannę będziemy spędzać w domu. Ale jeśli ktoś nie mógł jej pobrać, był jedynie odnotowywany przez mundurowych.
I znów kazali wsiąść do autobusu, i znów czekamy. Po 15 minutach zrobiło mi się niedobrze, nie było czym oddychać, ale nikogo to nie przejęło. Część zdjęć musiałam skasować, bo akurat w tym momencie strażnicy zauważyli, że filmuję tę sytuację. Zagrozili konsekwencjami.
W końcu opuściliśmy przejście graniczne dojechaliśmy do stacji benzynowej, gdzie raz jeszcze zapisali nasze dane i odpuścili. Tu czekało mnóstwo osób gotowych zawieźć Cię do każdego ukraińskiego miasta, ale trzeba było zapłacić 2-3 razy więcej niż normalnie. Do Żytomierza zapłaciłam 150 zł, Katarzyna do Kirowogradu 300 zł, a Wiktor do Kijowa 200 zł. W sumie mnie droga z Krakowa kosztowała 300 zł, gdzie normalnie kosztuje 100 zł., Katarzynę z Wrocławia do Kirowogradu 500 zł, normalnie kosztuje 150 zł., a Wiktora z Krakowa do Kijowa 400 zł, normalnie zapłaciłby 150 zł.
A jak "działa" aplikacja?
Musisz robić zdjęcia. Pierwszy raz zrobiłam na granicy, potem program alarmował, że nie jestem w Żytomierzu. Nie mogłam być, bo byłam wciąż w drodze. A gdy już na miejscu chciałam zrobić zdjęcia, program odnotował to jako "błąd". To sama aplikacja ma decydować, kiedy muszę robić zdjęcie. Ale w ciągu 2 tygodni, taki komunikat się nie pojawił. Policja też mnie nie sprawdzała. Ale sumiennie wypełniłam wszystkie obostrzenia.
Reklama
.