W Krakowie mieszka i pracuje blisko 70 tysięcy zarejestrowanych imigrantów. Wielu z nich towarzyszą rodziny. “Dzięki temu, że przybywają tu młodzi ludzie z Polski i z zagranicy, Kraków ma jedną z najmłodszych populacji w Polsce. Gdyby nie oni, Kraków dzieliłby los wielu nieszczęsnych polskich miast, które tracą mieszkańców, mają starzejącą się populację i perspektywę zapaści” - mówi Life in Kraków socjolog, prof. Janusz A. Majcherek.
Reklama
Daniela Motak: W Krakowie zasiłek dla bezrobotnych miesięcznie pobiera około 50 - 70 imigrantów z blisko 70 tysięcy zarejestrowanych przybyszów. To dane, pochodzące z raportu "Imigranci ekonomiczni i przymusowi w Krakowie w 2024 roku", przygotowanego przez Obserwatorium Wielokulturowości i Migracji we współpracy z Centrum Zaawansowanych Badań Ludnościowych i Religijnych CASPAR oraz Centrum Wielokulturowym w Krakowie. Mimo tego wiele osób uważa, że “utrzymujemy migrantów”. To dlatego zaproponował Pan, żebyśmy poruszyli ten temat?
Raport na temat obecności cudzoziemskich pracowników w Krakowie, ich aktywności i roli, jaką odgrywają w krakowskiej gospodarce, przygotowany przez grupę profesorów, jest niezwykle ważny, ponieważ informuje o trendach i zjawiskach bardzo dobrze znanych specjalistom, zajmującym się imigracją, asymilacją i aktywnością zawodową imigrantów, ale sprzecznych z potocznymi, rozpowszechnianymi w społeczeństwie wyobrażeniami. Dlatego sądzę, że należy jak najszerzej upowszechniać zawarte w nim informacje i dane.
Bo ci, którzy przekonują, że “imigranci żyją na nasz koszt”, o tych faktach nie wiedzą?
Tak jak powiedziałem, są one dobrze znane specjalistom, ale nie ogółowi. Imigranci osiedlają się w największych miastach. To znany, ogólnoświatowy trend, bo w największych miastach jest najwięcej miejsc pracy i to najważniejszy powód, dla którego przybysze wybierają największe miejskie ośrodki.
Drugi powód, nie mniej ważny - w największych miastach jest najwyższy poziom tolerancji wobec wszelkiej odmienności, w tym rasowej, etnicznej czy religijnej. Dlatego imigranci mogą się najlepiej czuć w wielkich ośrodkach, bo mało kto zwraca na nich uwagę, nie tylko dlatego, że jest ich wielu, ale przede wszystkim ze względu na to, że są częścią bardzo urozmaiconej mozaiki, jaką tworzą mieszkańcy największych miast.
Kolejne zjawisko, potwierdzone faktami, przytoczonymi w raporcie, to rozwój Krakowa i wzrost liczby jego mieszkańców, wyjątkowy na tle znaczącej większości polskich miast i miasteczek, które mieszkańców tracą. A Kraków nowych mieszkańców przyciąga. Przybywa tu 1,5 - 2 tysiące osób rocznie i - jak przystało na liczącą się metropolię - Kraków przyciąga nie tylko przyjezdnych z okolicznych powiatów, wsi i regionów, ale także przybyszów z odległych stron świata. To wiąże się z istotnym faktem, na który należy zwrócić uwagę: Kraków jest jednym z najwyżej rozwiniętych miast w Polsce, a Polska jest coraz zasobniejsza. Krótko mówiąc - pobyt w Polsce, a w Krakowie szczególnie, staje się coraz bardziej atrakcyjny dla coraz większej liczby cudzoziemców.
Imigrantów przybywa i przybywać najpewniej będzie. Jak więc przekonać Polaków, że ich potrzebujemy i będziemy potrzebować i że tego zjawiska się nie da zatrzymać?
Polaków przekonać nie będzie łatwo, natomiast krakowian - łatwiej. Teoretycy z kręgu socjologii miasta twierdzą - i traktują to jako aksjomat - że miasto ze swojej natury jest wielokulturowe. Wielokulturowość jest immanentną cechą ośrodka miejskiego, bowiem rozwój miast polega na ściąganiu mieszkańców dosłownie ze wszystkich stron świata. A im ten ośrodek miejski większy i zasobniejszy, tym szerszy jest krąg tych, których wabi.
Ten krąg rozszerza się nawet - jak w przypadku Krakowa - na kraje azjatyckie, bo trzecią pod względem wielkości grupą cudzoziemskich pracowników i cudzoziemskich mieszkańców Krakowa są osoby pochodzące z Indii. Na kolejnych miejscach są inni Azjaci.
Według raportu, w 2024 roku w Krakowie mieszkało ok. 70 tys. zarejestrowanych imigrantów. Z danych Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego wynika, że pochodzą oni z Europy: Ukraińcy 74%, Białorusini 16%, Włosi 15%, Hiszpanie 11%, Brytyjczycy 11%; z Azji, w tym: Hindusi 33%, Azerowie 10%; z Afryki: Egipcjanie 19%, Nigeryjczycy 14%, Algierczycy 11%. Są także przybysze z Indonezji, Filipin i Uzbekistanu. W Małopolsce jest ich już ponad 100 tysięcy.
To pokazuje, jak rozległy jest wpływ Krakowa i jego zdolność pozyskiwania nowych mieszkańców. Natomiast poza wielkimi ośrodkami miejskimi - bo zjawiska, o których mówimy, dotyczą największych miast - bywa różnie, egzotyczni przybysze są traktowani z większą rezerwą i dystansem. Mieszkańcy tych innych miast i miasteczek nie zdają sobie jeszcze sprawy, że bez imigracji ich miasta popadną w zapaść, i to wszechstronną, wieloraką zapaść, która może doprowadzić do degeneracji tych ośrodków, nie tylko ilościowej, oznaczającej, że spadnie liczba mieszkańców, ale także jakościowej.
Mówiąc już całkiem dosadnie - zamienią się w enklawy starych, nieproduktywnych ludzi, z braku mieszkańców w wieku produkcyjnym i młodszych, którzy w przyszłości mogliby przyczynić się do rozwoju ich miejscowości. Kraków jest zatem w niezwykle szczęśliwym położeniu, bo pomimo ujemnego salda urodzin i zgonów ma bardzo dobre, dodatnie saldo migracji, zarówno wewnętrznej, czyli krajowej, jak i zagranicznej, zewnętrznej, światowej.
Trzeba bowiem pamiętać, że od lat w Krakowie także jest nadwyżka zgonów nad urodzeniami, więc gdyby nie przybysze z kraju i z zagranicy, Kraków dzieliłby los tej ogromnej większości nieszczęsnych polskich miast, które tracą mieszkańców, mają coraz szybciej starzejącą się populację i perspektywę zapaści - demograficznej, społecznej, kulturowej, gospodarczej... Kraków na tym tle wybija się niezwykle korzystnie i jednym ze źródeł tego zjawiska jest właśnie dodatnie, wysokie saldo migracji.
Ten fakt mieszkańcy Brzeska, Bochni, Olkusza, Oświęcimia - długo by tak jeszcze można wymieniać - powinni sobie wziąć do serca i chcieć przybyszów u siebie?
Absolutnie tak! Dodałbym, a może nawet na pierwszym miejscu wymieniłbym Tarnów, drugie pod względem wielkości miasto w naszym województwie, które w szybkim, niestety, tempie, traci mieszkańców i wpada we wszystkie problemy, które wynikają z kryzysu demograficznego, z zapaści. Zwrócę uwagę na jeszcze jeden aspekt - przybywają tutaj ludzie młodzi, największa grupa cudzoziemskich pracowników i mieszkańców Krakowa mieści się w przedziale 25 - 34 lata. Są to więc ludzie w wieku nie tylko produkcyjnym, ale i reprodukcyjnym, gotowi i zdolni do pracy przez kilkadziesiąt lat.
Każdy dwudziestoparolatek, który przybywa do Krakowa, do pracy, czy na studia, po których zostanie tutaj i będzie pracował, ma potencjał na kilkadziesiąt, powiedzmy, przeciętnie 40 lat pracy dla tego miasta. Będzie tu płacił podatki, będzie wytwarzał, produkował, tworzył i to jest niezwykle istotne bogactwo, dzięki któremu Kraków, co trzeba bardzo wyraźnie podkreślić, ma jedną z najmłodszych populacji w Polsce.
Akurat to powinno być podkreślane, wręcz rozgłaszane szczególnie poza Krakowem, ponieważ Kraków ma opinię miasta konserwatywnego, w którym dominuje podstarzałe mieszczaństwo, a to jest obraz całkowicie błędny. Kraków ma, powtórzę, jedną z najmłodszych populacji w Polsce nie dzięki temu, że rodzi się tu dużo dzieci, bo, jak powiedziałem, bilans zgonów i urodzeń jest ujemny, lecz właśnie dzięki temu, że przybywają tu młodzi ludzie z Polski i z zagranicy.
Reklama
Przybywają, pracują, płacą podatki. Z raportu, o którym mówimy, wynika, że imigranci stanowią 7,2% bezrobotnych w Krakowie. Po co więc te zapowiedzi polityków o odebraniu zasiłku 800 plus cudzoziemcom, którzy nie pracują?
Znów powołam się na dane znane wszystkim, którzy zajmują się tą problematyką. Mówią one, że aktywność zawodowa imigrantów jest wyższa niż aktywność zawodowa tubylców. To wynika z wielu powodów - pierwszy i zasadniczy to ten, że przybysze to ludzie w sile wieku, młodzi, gotowi do pracy.
Drugi - ich plany i perspektywy lokują się najczęściej wokół awansu zawodowego, bo choć zaczynają od prostych czynności, poniżej ich poziomu wykształcenia i kwalifikacji, to mają nadzieję osiągnąć wyższy poziom. A to jest możliwe tylko przez pracę zawodową i asymilację w środowisku miejskim i zawodowym. Tak więc to nic dziwnego że odsetek pobierających zasiłki dla bezrobotnych jest w tej grupie znikomy, to znana prawidłowość. Zdarza się oczywiście, że upływa trochę czasu, zanim imigranci znajdą pierwszą pracę, natomiast wśród długotrwale bezrobotnych odsetek cudzoziemców jest niższy niż tubylców. I to też ogólnoświatowa czy, powiedzmy, ogólnozachodnia prawidłowość.
Politycy nie mówią w kontekście zasiłków o Polakach. Mówią o przybyszach.
To szkodliwy i błędny mit, mit imigrantów, przybywających po zasiłki. Jasne, że zasiłki dla dzieci czy inne formy wsparcia, związanego z ich wychowywaniem, są chętnie pobierane zarówno przez rodowitych mieszkańców, jak i przez cudzoziemców, ale to nie dlatego oni tu przybywają.
A jednak jakaś część Polaków i Europejczyków wciąż tak chyba myśli, że “oni przyjeżdżają do nas po zasiłki”.
Tak, ale muszę zaznaczyć tendencję bardzo na tym tle pozytywną, mianowicie - jest coraz mniej zarzutów, że “oni” przyjeżdżają, żeby zabierać nam miejsca pracy. To wynika z faktu, że w Polsce, podobnie jak właściwie na całym Zachodzie, nie ma bezrobocia, bezrobocie jest już zjawiskiem historycznym. A to z kolei dlatego, że w wiele krajów notuje niski albo wręcz ujemny przyrost naturalny, co powoduje, że wielkość potencjalnej siły roboczej nie wzrasta i w związku z tym nawet nawet najsłabiej rozgarnięci Polacy zdają sobie sprawę, że w Polsce brakuje rąk do pracy, a nie miejsc pracy.
Fachowcy obliczają, że Polska musiałaby dla zaspokojenia potrzeb rynku pracy ściągać 150 - 200 tysięcy, a może nawet więcej imigrantów rocznie. Odnoszę więc wrażenie, że coraz więcej Polaków rozumie, że bezrobocie nie jest już problemem, a zatem przybywanie imigrantów nie zagraża polskiemu, rodzimemu rynkowi pracy. Najbardziej znaczące są jednak uprzedzenia o charakterze kulturowym, a także - nie wahajmy się jasno o tym mówić - rasistowskim. Po prostu, widok osób inaczej wyglądających, o innym kolorze skóry, inaczej się ubierających, bywa źródłem pewnego rodzaju niepokoju, ale znów - Kraków, podobnie jak Warszawa i kilka jeszcze innych największych polskich miast, jest na tego rodzaju niepokój słabo narażonych.
A Kraków zwłaszcza, bo jest miastem turystycznym, w którym widok egzotycznie wyglądającego człowieka już od wielu, wielu lat nie jest nadzwyczajnym zjawiskiem. Krakowianie przywykli do nich jako turystów i są - mówiąc potocznie - oswojeni z obecnością na naszych ulicach, na naszych osiedlach, w naszych miejscach zamieszkania, osób o innym wyglądzie, słabo lub w ogóle nie posługujących się językiem polskim.
Jak się więc w tej sprawie, w Krakowie, ma polityka do życia?
Trzeba zdawać sobie sprawę, że jeżeli liczbę pracujących cudzoziemskich mieszkańców Krakowa szacuje się na około 65 - 70 tysięcy, to wraz z rodzinami jest ich około 100 tysięcy. A to już jest naprawdę ogromna rzesza, która została wchłonięta właściwie bezproblemowo. Bo trzeba powiedzieć, na pocieszenie, żeby nie tylko narzekać na rodaków i krakowian, że imigracja w Krakowie raczej nie rodzi wielkich napięć, nie mamy gangów ulicznych, czy napaści, zarówno ze strony cudzoziemców, jak i skierowanych przeciwko nim.
Wydaje się, że ich obecność została zaakceptowana, a przynajmniej jest tolerowana. Proszę też zwrócić uwagę na kolejny fakt - w ciągu ostatnich pięciu lat liczba cudzoziemskich pracowników i mieszkańców Krakowa podwoiła się, bo w 2019 roku były tu niespełna 32 tysiące cudzoziemskich pracowników, a teraz jest około 65 tysięcy, dwukrotnie więcej. A gdyby ten trend się utrzymywał, to za kolejnych 5 lat, w 2030 roku mielibyśmy około 200 tysięcy cudzoziemskich mieszkańców i około 130 tysięcy cudzoziemskich pracowników w Krakowie. Nie jest to niemożliwe, zważywszy, jaką dynamikę demograficzną i ekonomiczną wykazuje Kraków.
Reklama
Więc czy wobec tych liczb niektórzy kandydaci do urzędu prezydenta RP wybierają słuszną polityczna strategię, wpisując się w anty imigranckie nastroje, przytakując im? Czy Rafał Trzaskowski popełnił błąd, przyłączając się do tej narracji? Trzeba mówić Konfederacją, żeby wygrać wybory?
Kandydaci do urzędu prezydenta, podobnie jak wielu polskich polityków, uwierzyli w powtarzane od wielu już lat powiedzonko, że wyborów nie wygrywa się w wielkich miastach, tylko w Końskich. Otóż - polska prowincja jest oczywiście o wiele bardziej ksenofobiczna niż mieszkańcy największych polskich metropolii, którzy zresztą, nawiasem mówiąc, nawet jeżeli są Polakami, to też w znacznej części nie urodzili się w tych miastach.
W największych światowych metropoliach, ale to dotyczy też już co najmniej kilku polskich miast, z Warszawą i Krakowem na czele, znaczny odsetek mieszkańców, w Warszawie sięgający około połowy, w Krakowie pewnie blisko jednej trzeciej - to ci, którzy się nie urodzili w tych miastach, więc ich ksenofobiczne nastawienie do przybyszów jest słabsze, bo sami są przybyszami. Bo chociaż przybyli może z małopolskiej czy polskiej prowincji, mają może jakieś przekonania o polskości, jako swojej wyróżniającej się i prymarnej tożsamości, to jednak przynajmniej część z nich ma poczucie, że też się tu nie urodzili, więc w tym sensie są bardziej tolerancyjni wobec tych, którzy też przybywają skądinąd.
Dlatego odwoływanie się do małomiasteczkowych, prowincjonalnych wyborców, bierze pod uwagę to, że tam poziom ksenofobii, poziom rezerwy, dystansu wobec imigrantów, jest znacznie wyższy. Gdyby kampanię prowadzono wyłącznie w największych miastach, to nikt by się nie odwoływał do problemu imigracji, ponieważ w największych miastach to nie jest problem, paradoksalnie, nie dlatego, żeby tej imigracji tu nie było, tylko właśnie dlatego, że tu jest największa. Mieszkańcy największych miast są z imigrantami oswojeni, a co więcej wielu z nich, myślę nawet, że coraz więcej ma świadomość, że bez imigrantów, bez cudzoziemców ich miasta, ich wspólnoty nie funkcjonowałyby, że w niektórych branżach bez imigranckich pracowników byłaby zapaść, ich funkcjonowanie byłoby niemożliwe.
Jest więc pewien rozdźwięk między największymi miastami, do których najliczniej przyjeżdżają cudzoziemcy i w których najlepiej się czują, i najlepiej są tu przyjmowani, a prowincją polską, gdzie cudzoziemców i imigrantów się boją bardziej, mimo, że często ich nawet na oczy nie widzieli. Pewnie i tam będą się pojawiać, chociaż, jak powiedziałem na początku, ogólnoświatowa tendencja jest taka, że imigranci osiedlają się w największych ośrodkach miejskich.
Zanim polska prowincja zmieni zdanie w tej kwestii, upłynie upłynie jeszcze dużo czasu?
To jest kwestia raczej światopoglądowa, tożsamościowa, ideologiczna niż ekonomiczna. Z punktu widzenia ekonomicznego imigracja jest koniecznością. Koniecznością! Bez imigracji wyludniająca się Polska, wyludniające się polskie miasta, będą stopniowo popadać w zapaść, Szczęśliwie, Kraków należy do grupy kilku największych ośrodków miejskich, które tego problemu unikają, a unikają go właśnie dzięki imigracji.
Imigracja zapewnia wzrost populacji, jej stopniowe odmładzanie, bo przypomnę jeszcze jedną liczbę - w Krakowie jest około 20 tysięcy cudzoziemskich uczniów w szkołach, a to jest też wielki potencjał demograficzny. To wszystko sprawia, że Kraków jest w bardzo korzystnej sytuacji. Dzięki imigrantom, a nie dzięki urodzeniom nowych krakowian, bo - jak już mówiłem - jest nadwyżka zgonów nad urodzeniami - tylko dzięki przybyszom z odległych niekiedy stron świata, którzy mają dzieci Te dzieci to są często przyszli krakowianie, mimo, że ich rodzice urodzili się gdzieś daleko w świecie.
Czyli ten raport, mówiący o imigrantach w Krakowie, jest optymistyczny i powinniśmy się cieszyć, że zawiera takie a nie inne dane? Że przybyszów jest coraz więcej?
Absolutnie tak, jedyna grupa, która może być tym zaniepokojona, to osoby, które mają ksenofobiczne czy rasistowskie przekonania i uważają, że lepiej, żeby Polska i Kraków popadały w zapaść demograficzną i społeczną, niż żeby rozwijały się dzięki młodym przybyszom w wieku produkcyjnym i reprodukcyjnym, którzy zapewnią ręce do pracy, a jednocześnie prawdopodobnie będą mieli urodzonych tutaj potomków, którzy zostaną przyszłymi krakowianami i Polakami.