W klubowej historii Krakowa kończy się pewna epoka. W ten weekend odbędą się ostatnie imprezy w Coconie - najlepiej rozpoznawalnej marce w środowisku LGBT nie tylko w Polsce, ale także w wielu krajach Europy. Klub istniejący od 2001 roku, umieszczany jest jako highlight w większości turystycznych przewodników.
Reklama
Każdy bywalec kultowego już pubu przy Gazowej ma swoje niepowtarzalne historyjki z nim związane - mniej lub bardziej godne opowiadania. Oklepane powiedzionko mówi jednak - co dzieje się w Las Vegas, zostaje w Las Vegas, więc historyjki przemilczę, ale pożegnać się muszę.
Czynsze rosną, znane kluby się zamykają, nowe otwierają. Normalna kolej rzeczy. Piękny Pies ciągle umiera, zmartwychwstaje i prawie do tego przywkliśmy.
Ale teraz jakoś trudniej się pogodzić z tym procesem, bo ginie cząstka Krakowa, którą naprawdę ciężko będzie odtworzyć w innych warunkach. Żyła między nami i w nas od osiemnastu lat. Dla wielu napływowych była tu więc od zawsze. Dla mojego pokolenia przez całą imprezową dorosłość.
Na mapie miasta, w którym wylatuje się z pracy za bycie singielką, likwidacja ruchu samochodów w centrum burzy do czerwoności, a kurator oświaty twierdzi, że Greta Thunberg “wymyśliła sobie problem”, trwał przez osiemnaście lat. Kolorowy, porąbany, otwarty na wszystko Cocon. Klub tętniący taką beztroską, że nawet dramaty toczone na pobliskim krawężniku, nie potrafiły jej zabić. Jedyna zbrodnia, jaka mogła się tu dokonać, to ta na samym sobie, ale zawsze była to dobrowolna wola autodestrukcji. Koniec końców i tak przyjemna.
Cocon. Ostoja tych, którzy muszą potańczyć, a nie chcą z Kazimierza przenosić się na Rynek. Najbardziej sprawdzona nocna atrakcja, gdy odwiedza cię turysta innej orientacji. Jedno z niewielu miejsc, gdzie jako dziewczyna nie drżysz przed niechcianym podrywem, a gdy już jakiś się wydarzy, to przynajmniej wyrażasz uznanie dla hetero, który umie dobrze się tu bawić. Lokalizacja, na którą nie żal ci kasy, by przejechać taksówką z placu Nowego, choć to bez sensu wydatek.
Cocon to “Kolorowy wiatr” na czwartkowym karaoke. I znajomi, co na co dzień sympatyzują z tak zwaną “prawą stroną”, a na podeście wpadają w muzyczny szał. Serialowy aktor, dla którego z początku jest jednak “zbyt liberalnie”, a finalnie wywija z dziewczynami całą noc, na pożegnanie całując je z wdzięczności w czoło.
Czasami nie wierzyłam, kogo tu spotykam i kogo potrafię tu zaciągnąć. Niektórzy znajomi są nawet trochę szczęśliwi, że ten etap wieczoru więcej ich nie czeka. “Będzie inne miejsce” - pocieszają.
Pewnie mają rację, ale pozostaje jedno, bardzo ważne pytanie.
Czy w tym “innym miejscu” będą grali całą noc Britney Spears, Cher i Whitney Houston?