To było trochę porywanie się z motyką na słońce, a jednak (prawie) się udało. Polska konstrukcja, silniki, cała mechanika. Wyszedł spory, czterosilnikowy samolot pasażerski, idealny na krajowe połączenia. Choć, jak twierdzą specjaliści, latał świetnie – długo nie polatał. Gomułka zamiast polskiej, wolał radziecką myśl techniczną.
Reklama
MD12 powstał pod koniec lat 50. M – to od Franciszka Misztala, D – od Leszka Dulęby. Inżynierowie skonstruowali maszynę od zera. Samolot miał być ekonomiczny, wiadomo paliwo za komuny było towarem reglamentowanym. Wyszło nieźle – polski prototyp palił o jedną trzecią mniej, od swoich radzieckich odpowiedników.
Samolot mógł na lata zmonopolizować LOTowskie połączenia krajowe.
Nie był przewidziany na dalekie trasy, ale z Krakowa do Warszawy albo Gdańska spokojnie by sobie poradził. Mieściło się do niego 20 pasażerów, plus załoga. Miał też łatwo demontowane siedzenia, co było o tyle praktyczne, że z maszyny pasażerskiej bez większego wysiłku można go było zamienić na samolot transportowy.
Władze od początku nieufnie patrzyły jednak na ten projekt. Gdy w 1959 roku Gomułka po raz pierwszy zobaczył MD12 nad stadionem 10lecia (prezentacja odbyła się, a jakże, przy okazji dożynek) zapytał podobno, kto z KC zgodził się na taką lotniczą samowolkę. Odpowiedzialnego za wydanie zgody miała później rzekomo szukać też Służba Bezpieczeństwa…
Reklama
Gwoździem do trumny samolotu była katastrofa jednego z prototypów.
Rozbił się wrześniu 1963, w wypadku zginęło 5 osób. Inżynierowie szybko znaleźli i wyeliminowali przyczynę wypadku. Gotowy był też prototyp specjalny, przystosowany do lotów fotograficznych, interesowali się nim kartografowie i inżynierowie ze wszystkich demoludów, Indie wysłały nawet wstępną ofertę zakupu maszyny. Mimo to projekt trafił do kosza.
MD12F ostatni swój lot odbył w 1967 roku. O własnych silach doleciał na lotnisko w Czyżynach. Przez 40 lat stał przy jednym z hangarów Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Niedawno doczekał się remontu. Podglądaliśmy konserwatorów wiosną 2018 roku:
Prace zaczęły się wiosną 2017 roku, skończyły – kilka miesięcy temu. Długo. Kilka dekad na „świeżym” krakowskim powietrzu zrobiło swoje. Kadłub był skorodowany, na skrzydłach miejscami blachy nie było już wcale (podobnie jak tapicerki w środku), brakowało nitów, śrub, elementów lamp i sterowania.
Po kilkunastu miesiącach mozolnego dłubania przy maszynie, MD12 wygląda, jakby cofnął się w czasie o pół wieku, nawet barwy ma identyczne. Igła. Teoretycznie, gdyby napompować go paliwem, olejami i płynami chłodzącymi i jeszcze raz przejrzeć silniki, mógłby się wznieść w powietrze. Nikt w Muzeum Lotnictwa aż tak wielkiego zaufania do polskiej myśli technicznej lat 50 jednak nie ma…
Reklama