Na ogół piszę o ludziach, których dobrze znam. Jego prawie nie znałem. To znaczy kłanialiśmy się sobie. Ja wiedziałem, że on jest Makino a czy on wiedział kim jestem ja? Kto wie?
Reklama
Kiedyś opowiedział mi mój przyjaciel, że wszedł do windy w hotelu Forum (wówczas – dziś Novotel) a w środku podróżuje między piętrami ni mniej ni więcej Tadeusz Kantor . Już po tym kto jechał tą windą czuć upływ czasu. No i opowiada mi przyjaciel (znany rysownik) „widzę, że jedzie Kantor. Ja wiem, że on to Kantor, ale czy on wie kim jestem ja ? Ukłoniłbyś się czy nie?". Na co ja odpowiedziałem: „ ja zawsze kiedy wchodzę do windy mówię – dzień dobry". „Świetny pomysł!" - skomentował mój przyjaciel. Historia milczy czy on teraz też tak robi.
Dziś przeczytałem w Dzienniku Polskim, że Makino zmarł. Jest o nim notatka. Że prowadził zespół Andrusy, że występowali w różnych miejscach – również dla Polonii na Zachodzie. Sam byłem w wielu grupach występujących na Zachodzie. Dla Polonii oczywiście. Trudno by było występować nie dla Polonii na Zachodzie. Przy okazji przeczytałem o Aleksandrze Kobylińskim (tak bowiem nazywał się Makino), że wylądował w więzieniu.
Cytuję: „To był ułański wybryk, bo wjechałem na koniu do hotelu Cracovia… koń nie reagował ani na hetta, ani wiśta czy prry. Mówię do niego, a on nic, ani me, ani be, ani kukuryku, popatrzył i wjechał do Cracovii… koń na śliskich płytkach się rozłożył i już nie wstał. Kopyta mu się rozjeżdżały .Wykidajło wpadł, wezwał milicję, skuli mnie i tak trafiłem do aresztu. Na drugi dzień sędzia pyta się: oskarżony, ile koń ma kopyt, odpowiadam: cztery, no i usłyszałem: to cztery lata, że po roku na jedno kopyto. Wyprowadzić!”
I dalej: „Na szczęście skończyło się na 1, 5 roku, bo udowodniłem, że koń był szkolony w języku angielskim, a ja mówiłem po polsku, nie mógł więc zrozumieć.” Fakt bezsporny: nie wyobrażam sobie jakby Makino mógł odpowiedzieć sędziemu, że koń na którym wjechał do Cracovii (był taki hotel) miał półtorej nogi.
Poznawałem Kraków przy pomocy przyjaciół. I już nie pamiętam kto mnie poinformował, że Makino to Makino. Może to był Andrzej Sikorowski, tak to chyba on… Andrus to było we Wrocławiu słowo znane ze Lwowa. Myślało się o nim raczej w kategoriach historycznych. A tu proszę Andrus chodzi po Floriańskiej. I nie mam na myśli mężczyzny którego nazwisko tak brzmi. Choć ten drugi jest dużo bardziej znany w kraju niż bohater mojej opowieści. Ten drugi ma na imię Artur. Myślę, że z czasem z powodu rozpoznawalności ten drugi będzie zawłaszczał (jeśli tak się można wyrazić) sobie określenie Andrus.
Ten który zmarł to Andrzej Kobyliński. I to jest prawdziwy Andrus .R.I.P