W wyborach do Parlamentu Europejskiego w Krakowie i w Małopolsce możemy spodziewać się jednego z najbardziej zaciętych pojedynków w Polsce, podobnie jak było w niedawnych wyborach samorządowych - ocenia w rozmowie z portalem Life in Kraków prof. Janusz A. Majcherek, socjolog i publicysta.
Reklama
Według sondażu pracowni Opinia24 dla Gazety Wyborczej Koalicja Obywatelska może liczyć na 31 proc. poparcia, a Prawo i Sprawiedliwości na 29 proc. Trzecie miejsce przypadłoby Konfederacji z poparciem 10 proc. a Trzecia Droga zebrałaby 8 proc. Nowa Lewica może spodziewać się 6 proc. głosów. 13 proc. wyborców nie wie, na kogo zagłosuje. Sondaż prognozuje ok. 50-procentową frekwencję, najliczniej do głosowania wybierają się najstarsi wyborcy (60+), a najmniej licznie - najmłodsi, w wieku 18-39 lat. Wybory odbędą się 9 czerwca.
Daniela Motak, Life in Kraków: Według przedwyborczego sondażu, opublikowanego przez Gazetę Wyborczą, różnica między poparciem, na jakie może liczyć Koalicją Obywatelska a tym, jakie dostałoby Prawo i Sprawiedliwość, jest bardzo niewielka, mieści się w granicach błędu statystycznego. Jak to się przełoży na sytuację w Krakowie, gdzie na “jedynkach” mamy dwa mocne nazwiska - Bartłomieja Sienkiewicza i Beatę Szydło?
Już w wyborach samorządowych w Małopolsce pomiędzy dwiema głównymi partiami a więc także pomiędzy Koalicją 15 Października i Zjednoczoną Prawicą toczyła się jedna z najważniejszych rywalizacji, nic dziwnego zatem, że i wyborach europejskich zapowiada się tutaj bardzo zażarty pojedynek. Trzeba jednak pamiętać, że w tych wyborach okręg wyborczy jest znacznie większy, bo obejmuje dwa województwa - małopolskie i świętokrzyskie, więc nie da się jednoznacznie przełożyć wyniku wyborów samorządowych w Małopolsce na wynik wyborów europejskich, natomiast, biorąc pod uwagę, jak wyglądały wyniki w świętokrzyskim, można przyjąć, że będzie to bardzo wyrównany pojedynek.
Co zdecyduje? Możemy wskazać dzisiaj czynnik, który przechyli szalę na rzecz Sienkiewicza lub Szydło? Zdecydują niezdecydowani, czy wydarzy się coś innego?
Powszechnie mówi się, że o wyniku wyborów zdecyduje mobilizacja własnych zwolenników, że obie strony spolaryzowanego konfliktu politycznego liczą przede wszystkim na mobilizację elektoratu zdecydowanego, że wysiłek włożony w próby pozyskania niezdecydowanych jest nieopłacalny, ponieważ przy tak spolaryzowanym społeczeństwie niezdecydowanych się już pozyskać prawdopodobnie nie uda, a wysiłek w to włożony musiałby być bardzo wielki, natomiast mobilizacja własnego elektoratu wydaje się prostsza, bo trzeba odwołać się do elementarnych emocji, podtrzymać ducha i w ten sposób zagwarantować sobie te mniej więcej 20 procent, bo na tyle się oblicza twardy elektorat zarówno Koalicji Obywatelskiej jak i Prawa i Sprawiedliwości, plus kolejnych kilka procent spoza najtwardszego elektoratu i wtedy 30 procent głosów jest w zasięgu, a to oznacza sukces wyborczy.
Reklama
30 procent to już jest bardzo przyzwoity wynik, a przecież trzeba wziąć pod uwagę, że poza dwiema dominującymi siłami politycznymi w wyborach biorą udział inne i ich wynik też może mieć znaczenie, bo bierzemy przecież pod uwagę dwa polityczne bloki, czyli PiS z Konfederacją jako siły antyeuropejskie, czy eurosceptyczne oraz Koalicja 15 Października, czyli Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica jako siły proeuropejskie. Wynik starcia pomiędzy nimi będzie miał znaczenie, choć oczywiście zostanie rozmyty przez podział mandatów i będzie się liczył jako wkład do ogólnego układu w Parlamencie Europejskim, bo różne ugrupowania zasiadają w różnych frakcjach PE.
Co do Trzeciej Drogi, o której Pan wspomniał - ich wynik według sondażu jest dość mizerny, około 8 procent. To zaskakujące?
Trzeba brać pod uwagę, że przed październikowymi wyborami parlamentarnymi notowania Trzeciej Drogi bywały w niektórych sondażach tak kiepskie, że nawet osobiście Donald Tusk oraz inni politycy Koalicji Obywatelskiej i publicyści sugerowali, żeby głosować na Trzecią Drogę po to, żeby uratować ją przed spadnięciem poniżej progu wyborczego. I okazało się, że rezultat był o wiele lepszy niż prognozy, być może właśnie dzięki tym wezwaniom, ale jednocześnie okazało się, że w wyborach samorządowych wynik Trzeciej Drogi został “zrobiony” głównie przez PSL.
Stąd pytanie, jak będzie teraz w wyborach europejskich, w których teoretycznie bardziej zaangażowany powinien być elektorat Polski 2050, bo dla prowincji polskiej, gdzie PSL ma swoją bazę te wybory mogą być mniej znaczące, mniej istotne, wyborcy prowincjonalni, wyborcy spoza dużych ośrodków miejskich mogą je uznać za mało istotne, bo nie dotyczące bezpośrednio ani ich spraw lokalnych, ani sądów w Polsce więc być może w tym głosowaniu Polska 2050 uzyska lepszy wynik niż w wyborach samorządowych, gdzie była zdominowana przez kandydatów PSL.
Z sondażu wynika również, że najmłodsi głosujący, którzy - jak można by zakładać - powinni być we własnym interesie najbardziej zainteresowani wynikiem wyborów europejskich, wybierają się do głosowania najmniej chętnie. Oddać głos chce zaledwie 36% wyborców w wieku 18 - 39 lat. W dużych miastach, jak Kraków, może być inaczej? Wielkomiejska młodzież i młodzi dorośli pójdą do urn chętniej?
Znowu powołam się na wybory samorządowe, po których utyskiwaliśmy, że frekwencja była o wiele niższa niż w październikowych wyborach parlamentarnych, choć instytucje samorządowe są najbliżej obywateli, więc ich obsada powinna wyborców najbardziej interesować. A instytucje europejskie są od wyborców najdalej, mieszczą się w dalekiej Brukseli i Strasburgu, dlatego zainteresowanie obywateli obsadą tych odległych stanowisk w Parlamencie Europejskim i przyszłej Komisji Europejskiej może być jeszcze mniejsze.
A najmłodszemu pokoleniu obecność Polski w Unii Europejskiej może się wydawać taką oczywistością, brak kontroli granicznych czymś tak pewnym, możliwość swobodnego podróżowania po Europie, czy korzystania z programów typu Erasmus tak niepodważalne, że nie widzą, być może, jak fundamentalne kwestie będą się rozstrzygać w tych wyborach, bo jednak, mimo wszelkich zaklęć i kamuflaży, Prawo i Sprawiedliwość jest partią co najmniej eurosceptyczną, a w gruncie rzeczy - partią antyeuropejską, ponieważ propaguje wizję Europy wziętą z lat 60 - tych XX w., kiedy integracja była w początkowym etapie, a Charles de Gaulle głosił koncepcję tzw. “Europy ojczyzn”.
Reklama
Dzisiaj, po 60 - ciu latach, po tym, jak integracja europejska wykonała wiele kolejnych kroków i posunęła się bardzo daleko, powielanie tej koncepcji, powtarzanie tej propozycji, jest nieporozumieniem! To cofałoby nas do lat 60 - tych i - pomijając inne względy - oznaczałoby, że Polski w Europie nie będzie, bo przypomnę, że początkowo nie była to Unia Europejska, tylko Europejska Wspólnota Gospodarcza, spojona kilkoma traktatami o charakterze ekonomicznym.
Wyborcy PiS - u nie są tego świadomi, czy są i taka propozycja im się podoba?
W gruncie rzeczy więc PiS proponuje nam regres, proponuje cofanie się. A przecież, gdybyśmy nie wzięli udziału w integracji, to jako kraj wpadlibyśmy za burtę. Jeżeli jeszcze na dodatek zostaną zniesione zasady jednomyślności, to już w ogóle nie będziemy brani pod uwagę.
Przypomnę tylko przy tej okazji osławione zwycięstwo 1:27, kiedy polski rząd, kierowany przez PiS sprzeciwił się nominacji Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej i odniósł "spektakularne zwycięstwo", pozostawszy samotnie przeciw całej Unii Europejskiej i jeżeli weźmiemy pod uwagę, że PiS broni zasady liberum veto, to mielibyśmy regres już nie tylko do lat 60 - tych XX w., ale do wieku XVIII, kiedy to notorycznie rozmaici awanturnicy i obłąkańcy zrywali sejmy.
Liberum veto jako zasada systemowa powinno budzić grozę, a nie akceptację. Tak więc, mamy do czynienia z prostym wyborem - za Europą, za integracją europejską, udziałem Polski w integracji, albo - sprzeciwem wobec integracji, wypychaniem Polski poza nurt europejski, pozbawieniem jej prawa współdecydowania o kształcie instytucji europejskich.
Wysoka stawka…
Tak, i dlatego wydaje się, że przy tak daleko posuniętej polaryzacji frekwencja powinna być wysoka, bo tak mocno spolaryzowane stanowiska, wybór między tak bardzo różniącymi się opcjami powinna zmobilizować elektorat.
A z reguły frekwencja w eurowyborach była w Polsce niska, najczęściej oscylowała wokół 20 proc., w ostatnich sięgnęła 45. Tym razem będzie inaczej?
Trzeba wziąć pod uwagę, że od kilkunastu lat frekwencja wyborcza w Polsce ma tendencję wzrostową, więc może i w wyborach europejskich zobaczymy jej wzrost w stosunku do poprzedniego głosowania.
Do wzrostu frekwencji w każdych wyborach może przyczynić się kampania wyborcza. Jak Pan ocenia kampanię w Krakowie i Małopolsce? Pomoże frekwencji, zmobilizuje “swoich”, jest intensywna tak, jak możnaby się spodziewać przy tak małej różnicy?
Banerów wyborczych jest niewiele, innych form dotarcia do wyborców nie ma prawie wcale, więc kampania jest niemrawa, słaba. Najwięcej komentarzy prowokują spoty wyborcze, produkowane przez poszczególne komitety i oceniane jako agresywne, jako negatywne. To też wynik wydarzeń, które spychają wybory europejskie na plan dalszy i osłabiają ich rangę. Mam na myśli przede wszystkim kwestie bezpieczeństwa, kwestie związane z zapowiedzią budowy zapory na granicy wschodniej i z zagrożeniem ze strony Rosji.
Reklama
A one właśnie tym mocniej powinny kierować uwagę na sprawy europejskie, ponieważ bezpieczeństwo Polski jest bardzo silnie uzależnione od bezpieczeństwa Europy. A ono bynajmniej nie zależy tylko od parasola militarnego Stanów Zjednoczonych. Wiele się mówi o tym, że Unia Europejska stała się unią obronną i że Polska może obsadzić nowe stanowisko komisarza do spraw obronnych, militarnych, a więc, mówiąc krótko, Europa potrzebuje mobilizacji militarnej która nie może się dokonać w poszczególnych państwach na własną rękę, jest możliwa tylko w zintegrowanej postaci.
Wyzwania obronne, wyzwania militarne, stojące przed Unią Europejską to kolejny impuls do pogłębienia integracji, więc także w tej dziedzinie, począwszy od tak banalnych kwestii jak ujednolicenie kalibru broni, bo okazuje się, że kiedy Ukraińcy dostają broń z państw UE, to pociski nie pasują, bo mają różny kaliber, a skończywszy na czymś, co może dzisiaj wydaje się nadmiarowym oczekiwaniem, czyli wspólna armia europejska albo przynajmniej specjalne jednostki, specjalne oddziały zarządzane przez europejską komendę a nie przez poszczególne państwa.
Wyzwań jest mnóstwo…
I to są dla Unii Europejskiej wyzwania, które sugerują pogłębianie procesu integracji, jeżeli mamy się obronić przed zagrożeniem, jakie się rysuje na Wschodzie. Przecież każdy, kto ma choć elementarne rozeznanie w polityce rozumie, że Rosja łatwo poradziłaby sobie z każdym osobno występującym państwem europejskim, natomiast wobec zjednoczonej Europy nie ma żadnych szans, ani ekonomicznych, ani militarnych, tak więc integracja europejska jest wyzwaniem chwili także ze względu na nasze bezpieczeństwo.
A tymczasem w wielu dyskusjach problem bezpieczeństwa jest niestety traktowany jako nasz własny i odciągający uwagę od kwestii europejskich, choć powinien nierozerwalnie z nimi się łączyć.
Bez Europy nie możemy nawet marzyć o bezpieczeństwie.
Dlatego Unia Europejska czy Europa w formule “Europy ojczyzn”, gdzie “każdy sobie rzepkę skrobie”, każdy ma swoją armię, swoją walutę, swój odrębny system ekonomiczny, podatkowy i swój osobny przemysł zbrojeniowy to przepis na porażkę, na klęskę, na osłabienie Unii, a nie na jej wzmocnienie w obliczu zagrożenia ze Wschodu.