W poniedziałek pierwszy raz zbiera się Sejm X kadencji. W ławach parlamentu zasiądą posłowie i senatorowie wybrani 15 października. Na ten wyjątkowy dzień, swoiste święto demokracji, rzucają jednak cień wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który podczas obchodów 11 listopada w Krakowie straszył Polaków, że "rząd Donalda Tuska podporządkuje Polskę Niemcom, państwo polskie zostanie anihilowane, bo kontrolę nad nim przejmą Niemcy i Unia Europejska".
— To tragifarsa — ocenia krakowski socjolog i filozof, profesor Janusz Majcherek i dodaje, że słowa Kaczyńskiego, choć mogą budzić obawy, pozwalają też poczuć ulgę. — To, co wygaduje prezes PiS, to ostatnie ekscesy odchodzącej władzy. Te słowa uświadamiają nam, jak dobrze, że 15 października stało się to, co się stało.
Daniela Motak, Life in Kraków. Czy uważa Pan słowa Jarosława Kaczyńskiego za niebezpieczne?
Prof. Janusz Majcherek: Jego wypowiedzi mogą wzbudzać zdenerwowanie, mogą nas rozczarowywać, ale z drugiej strony można też uznać, że to, co wygaduje prezes PiS-u to już deklaracja odchodzącej władzy. Jarosław Kaczyński straszy nas, obywateli, tym co stanie się pod rządami nowej ekipy, ale jednocześnie to, co wygaduje, pozwala poczuć ulgę, wielkie szczęście, że to są już ostatnie tego rodzaju ekscesy tej, kończącej się władzy. Więc przed rozpoczęciem nowej kadencji Sejmu można czuć się trochę gorzko, a trochę radośnie.
Kaczyński zapowiada walkę o to, żeby rząd PO — jak go nazywa — nie powstał “bo to jest tak naprawdę partia niemiecka”. Początkiem tej walki ma być “akcja sił patriotycznych” w styczniu. Więcej w tym grozy czy groteski?
To tragifarsa! Groteska i jednocześnie coś budzącego niesmak, co najmniej niesmak, a być może i lęk. Wprawdzie nie widać, aby w Polsce rysowała się groźba wydarzeń podobnych do tych, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych podczas ataku na Kapitol, czy w Brazylii w podobnych okolicznościach, gdy poprzedni prezydent przegrał wybory, niemniej jednak mogą się pojawić rozmaite ekscesy, które doprowadzą do niepokojów społecznych.
Nowa ekipa zapewnia, moim zdaniem szczerze, że chce złagodzić pęknięcia, napięcia i podziały w polskim społeczeństwie. A w interesie Kaczyńskiego i jego ekipy jest natomiast, żeby te antagonizmy podsycać, ponieważ w ten sposób mobilizuje swoich zwolenników.
Czy będzie chciał ich zmotywować do jakichś akcji siłowych, do zachowań, które mają obalić rząd przemocą, delegitymizować nową władzę w jakiś agresywnych formach? To na razie wydaje się mało prawdopodobne, ale podsycanie takiej atmosfery, podsycanie ciągłego napięcia może ostatecznie i do takich rezultatów doprowadzić.
Na skutek decyzji prezydenta Andrzeja Dudy ekipa Kaczyńskiego ma na to czas, bo teraz rząd będzie tworzył Mateusz Morawiecki. Skutek tych prób tworzenia rządu możemy chyba przewidzieć…
I to przypieczętuje klęskę tego obozu politycznego, ponieważ okaże się, że Morawiecki nie jest w stanie utworzyć rządu, a Andrzej Duda nie jest w stanie mu pomóc, mimo że tak usilnie próbował.
A zatem obóz polityczny, który teraz wypowiada się z bezsilną wściekłością Jarosława Kaczyńskiego, który wypowiada się absurdalną decyzją Andrzeja Dudy, absurdalną i bezskuteczną, decyzją desperacką w gruncie rzeczy oraz decyzją brnącego w klęskę Mateusza Morawieckiego, przypieczętuje tym samym swoją przegraną wyborczą.
PiS pokazuje, że nie jest w stanie władzy utrzymać, nie jest w stanie zapobiec jej utracie, nie jest w stanie powstrzymać zwycięskich sił politycznych przed sformowaniem rządu i przejęciem władzy. To obnaża ich bezsilność.
Czy w takim razie ten czas może dać jakąś korzyść ekipie, która — koniec końców — wreszcie władzę przejmie, czyli ekipie Donalda Tuska i zjednoczonych demokratycznych partii?
Ten czas, który demokraci już otrzymali, wykorzystali dobrze, ponieważ doprowadzili do zawarcia porozumienia koalicyjnego. Wizerunkowo zyskują, bo przeważająca większość obywateli widzi, że są powstrzymywani przed przejęciem władzy przez intrygi i podstępne gry przeciwników politycznych.
Być może jedyna strata, jedyny wizerunkowy ubytek obecnej koalicji jest taki, że narasta zniecierpliwienie jej wyborców, bo chcieliby już wreszcie zobaczyć, odnotować pierwsze kroki nowej władzy.
Reklama
Minął miesiąc i wciąż tylko mamy zapowiedzi. Ale to zniecierpliwienie jest jednocześnie mobilizujące, bo nowa ekipa musi tym energiczniej przystąpić od razu do stanowczych, radykalnych, spektakularnych działań, ponieważ cierpliwość elektoratu jest narażona na szwank, ponieważ jego zniecierpliwienie narasta, więc trzeba będzie tym szybciej, tym bardziej stanowczo i tym radykalniej przystąpić do rozliczeń, do zmian, do decyzji, które oznaczają, że na przykład w telewizji publicznej, w spółkach skarbu państwa czy w instytucjach władzy sądowniczej będzie szybko i stanowczo dokonywana zmiana.
Powiedzmy jeszcze, jak będzie wyglądało pierwsze posiedzenie nowego Sejmu. Proceduralnie — wiadomo. Parlament się zbierze, posłowie i senatorowie złożą ślubowanie, wybrany zostanie marszałek i wicemarszałkowie Sejmu. Będziemy mieć święto demokracji czy jeszcze trochę trzeba będzie poczekać?
Ponieważ przewodniczyć obradom będzie pan Marek Sawicki, przedstawiciel PSL-u, a nie odchodzącego obozu rządzącego, co było też brane pod uwagę jako ewentualność, to nie należy się spodziewać, żeby doszło do jakichś utarczek czy przepychanek proceduralnych, a były takie obawy, gdyby marszałkiem seniorem inaugurującym nową kadencję Sejmu został przedstawiciel PiS-u.
Można by się było wtedy pewno spodziewać, że będzie chciał coś proceduralnie wykrzywić, poczynić proceduralne sztuczki. Pan Sawicki na pewno tego nie uczyni i wtedy dojdzie natychmiast do wyboru nowego marszałka Sejmu, którym zostanie przedstawiciel dotychczasowej opozycji, więc obrady powinny się potoczyć gładko.
Ale też nie wykluczam, że jednak dojdzie ze strony zwykłych posłów czy funkcyjnych dotychczasowych przedstawicieli PiS-u w Sejmie do prób zakłócenia obrad, nadania im charakteru przepychanki proceduralnej, szukania dziury w całym, opóźniania…
Co demokraci mogą w tej sprawie zrobić?
Wydaje mi się, że jest rzeczą niezwykle ważną, kto z PiS-u obejmie funkcję marszałka Sejmu. Uważam, że katastrofalnym błędem byłoby, gdyby nowa ekipa zgodziła się na to, aby przedstawicielem PiS-u w prezydium nowego Sejmu została pani Elżbieta Witek. Bowiem, zostawszy wicemarszałkiem, prędzej czy później zostałaby dopuszczona do prowadzenia obrad.
Gdyby elektorat opozycyjny zobaczył, że Witek prowadzi posiedzenie Sejmu, myślę, że zgrzytanie zębami byłoby bardzo donośne. To byłby policzek wymierzony tym, którzy stali w kolejkach do głosowania do godziny drugiej w nocy, ale też i tym zwykłym obywatelom spośród tych ponad 11 milionów którzy powiedzieli, że nie chcą już więcej pani Witek oglądać, podobnie jak Morawieckiego, Sasina i innych funkcjonariuszy PiS-u.
Reklama
W związku z tym wydaje mi się, że pierwszy krok, czyli obsada prezydium Sejmu, powinien pokazać stanowczość nowej władzy. Nie zgodzimy się na to, żeby zostało po staremu, żeby ci, którzy łamali prawo, ci, którzy manipulowali regulaminem Sejmu, dopuszczali się skandalicznych uchybień, nie tylko proceduralnych, ale również merytorycznych, żeby oni nadal mogli sprawować swoje funkcje jak gdyby nigdy nic.
To będzie ważny sygnał, czy Witek zostanie członkinią prezydium i będzie dopuszczona do prowadzenia obrad Sejmu, które prowadziła w sposób skandaliczny, naruszający prawo. Powinna za to odpowiadać, a nie zasiadać w prezydium Sejmu.
Mimo wszystko wydarzenia nadchodzących najbliższych dni i tygodni widzi Pan dość optymistycznie?
Nie jestem do końca pewien jednej rzeczy, a mianowicie do jakiego stopnia to, co wygaduje Kaczyński, odstręcza od niego tych mniej zdecydowanych, a jak dalece mobilizuje tych, na których mu zależy. Mogłoby się wydawać, że brednie przez niego wygadywane sprawiają, że staje się coraz bardziej izolowany i zmniejsza się grupa jego zwolenników.
Ale być może staje się ona tym bardziej zmobilizowana i nabuzowana. Więc — gdyby to drugie miało się spełnić — to jednak mogą nas czekać przykre, nieprzyjemne niespodzianki. Oby nie!