Natknąłem się na informację o tym, że będzie wybierana osobowość roku 2019. Wszelkie tego typu rankingi są … nie wiem jak to nazwać, by nikogo nie obrazić. Zwłaszcza nominowanych. Jeśli ktoś zasługuje na tytuł „Osobowości roku 2019” oznaczało by, że w tym właśnie roku zrobił coś czego nie robił wcześniej albo że mu się wreszcie udało. Po wieloletnich próbach.
Reklama
Kiedy przeglądałem nominowanych w kategorii kultura dostrzegłem parę osób, które od wielu lat są obecne na naszym kulturalnym rynku. Z sukcesami. Dlaczego mają być osobowością roku 2019 a nie 2017 a nawet 2005? Jedyna odpowiedź jaka mi się nasuwa, że wcześniej nominowani byli inni i nie starczyło miejsca dla tegorocznych nominantów. Jest takie słowo ?
Po tym wstępie pozwalam sobie oddać głos na Andrzeja Sikorowskiego. Po znajomości? Oczywiście. Mało tego uważam, że z powodu wieloletniej znajomości mam do tego prawo większe niż inni. Bo całe lata żyliśmy koło siebie i mogę stwierdzić bez wątpliwości: Toż to Krakus w najczystszej postaci! Wiem co mówię, bo pochodzę z Wrocławia. Lepiej się ocenia z boku.
Przyjechałem do Krakowa na festiwal Piosenki Studenckiej w 1970 roku jako redaktor (wielkie słowo!) Akademickiego Studia Radiowego z Wrocławia. I przeprowadzałem wywiad z laureatem tego festiwalu Andrzejem Sikorowskim. Nie wiem, który z nas był bardziej stremowany.
Po trzech latach i ja zostałem laureatem tego festiwalu. Jako laureaci zostaliśmy z kolegą (byliśmy duetem) zaproszeni do udziału w programie telewizyjnym poświęconym laureatom studenckich festiwali. Tam się spotkaliśmy. Andrzej pożyczył mi pasek do spodni. Zapomniałem go oddać. Wysłał mi adres, na który miałem ten pasek odesłać. Dowiedziałem się gdzie mieszka. Odesłałem. I dobrze. Gdybym nie odesłał różnie by się mogła układać nasza późniejsza znajomość.
A spotkaliśmy się znów po paru latach na Festiwalu Artystycznym Młodzieży Akademickiej FAMA 77 w Świnoujściu. Tam objawiła się Grupa Muzyczna „Pod Budą". Byłem realizatorem (wtedy się to nazywało reżyserem) jednego z koncertów w amfiteatrze. Zaprosiliśmy do udziału „Grupę Pod Budą" i byliśmy świadkami jej wielkiego sukcesu. Potem już poszło. Mam na myśli naszą znajomość.
Aż do powołania w 1990 roku zespołu „Sami”. Występowaliśmy wspólnie z Andrzejem Zauchą. Wszyscy byliśmy w jednym wieku. Andrzej Zaucha „odpowiadał" za estradę . W czasie występu posługiwał się profesjonalnie nagranym półplaybackiem. To nagranie podkładu orkiestrowego, do którego wokalista dośpiewywał partię wokalną . Dziś nie do pomyślenia! Po co dośpiewywać jak można tylko ruszać ustami? Prawda?
Andrzej Sikorowski „odpowiadał” za lirykę. Śpiewał swoje piosenki z towarzyszeniem gitary. A ja „odpowiadałem” za humor . Świetną rzeczą w naszych występach było to, że te „odpowiedzialności" się mieszały.
Pamiętam taki fragment: Andrzejowie śpiewali piosenkę Sikorowskiego „Pamiętasz Jędrek". Była to nostalgiczna ballada o dawnych estradowych czasach, które obaj panowie przeżyli. Występowała tam fraza …”to jednak jakby odrobinę czegoś żal, przez delikatność już nie mówiąc nic o włosach…” Jako jedyny miałem komplet siwiejących włosów. Wchodziłem na scenę i mówiłem: „we śnie przyszedł do mnie Anioł i spytał: a ty Krzysztofie chcesz być siwy czy łysy? Odpowiedziałem: łysy .Na co Anioł: nie możesz, to już Andrzejowie sobie zarezerwowali". I na widowni radość. Aż kiedyś zza kulis wyszedł Malina (tak go nazywaliśmy) i powiedział: „ nie tak było. Anioł powiedział: „najpierw będziesz siwy a potem łysy".
Reklama
Czy nie mam prawa oddać po znajomości głosu na Andrzeja Sikorowskiego, którego cała twórczość przesycona jest Krakowem. Na liście są inni nominowani z podobną cechą. Ale Malina najdłużej. Wiem coś o tym – jesteśmy w tym samym wieku.