W ostatnim czasie „Nasza Ukochana Konserwa” została postawiona w stan pełnej ekstazy i euforii. Wszystkie szanujące się portale, gazety, brukowce, blogi i ogólnie media pisały o 12-letniej Wiktorii zwanej Viki – nowohucianki, czyli krakowianki jak się patrzy.
Reklama
Dokonała Ona tego, czego przez dziesiątki lat nie dokonali profesjonalni dorośli polscy wokaliści i wokalistki - wygrała konkurs Eurowizji (Junior)! To oczywiście szalony sukces, tym bardziej że to drugie z rzędu zwycięstwo reprezentacji Polski. Informacje o tym, co tam w Gliwicach się działo, pozostawiam innym, ja się na tym nie znam, dość powiedzieć, że nigdy wcześniej tego konkursu nie oglądałem, a fakt, że w ogóle istnieje konkurs Junior dla dzieci, dowiedziałem się dzięki Viki. Mnie zainteresowało co innego:
Ogrzewanie się w cieniu zwycięzcy!
Oto w pół godziny po ogłoszeniu wyników tego konkursu, rajca miejski (nazwiska, którego z litości nie podam, choć publicznie już znane) ogłosił wszem i wobec, że złożył interpelację do Prezydenta Majchrowskiego, aby ten natychmiastowo zajął się sprawą Eurowizji Junior i sprawił, aby przyszłoroczny konkurs odbył się w Krakowie. Oczywiście bez żadnych szczegółów, kto i za ile miałby go zorganizować; dlaczego i po co? Ma być i już. Niech się prezydent stara. Ewidentnie na rajcę spłynął potok słonecznych promieni bijący przez jego telewizor od Viki i jej śpiewu.
Nie minęło pół godziny, a już następny delikwent rzucił się w promienie owe.
Tym razem to gruba ryba, sam imć prezes Kurski. Przed kamerami i w towarzystwie niezbyt rozgarniętej dziennikarki, która ledwo co przywitała dziecko (przypominam najważniejszą postać tego wieczoru), a już zwróciła się do swojego pryncypała, mówiąc: „pozwól, że pogratuluję swojemu szefowi...”.
A my na wizji mogliśmy dostrzec promienie znad Viki, muskające głowę prezesa. Mało było chyba chłopinie, bo dnia następnego opublikował tweeta, w którym potwierdził swój wielki sukces, wspominając przy okazji sukces niebywały telewizji.
O Viki, jakby mniej.
Przy sukcesie warto się zawsze ogrzać. Jestem tak stary, że pamiętam doskonale słowa pierwszego sekretarza towarzysza Edwarda Gierka, który witając się z naszymi piłkarzami z drużyny Górskiego, po ich powrocie z Mistrzostwa Świata w Niemczech (tak, tak, tych, które wtedy z pogardą nazywano NRF) zwrócił się do towarzysza Piotra Jaroszewicza: „To jak Piotrze myślę, że możemy z naszymi piłkarzami wypić toast szampanem?”. I dawaj ogrzewać się w promieniach piłkarzy z kieliszkiem szampana. To było pierwsze takie ogrzewanie się w blasku zwycięzcy, jakie oczy moje na żywo widziały.
To ogrzewanie się przy vipach i artystach, w ciągu dekad uległo znacznej modyfikacji. W latach 80. poznałem polonusa z Chicago, który pokazywał mi swoje liczne albumy ze zdjęciami. A na tych zdjęciach On i gwiazda. I tak na tysiącu zdjęć wklejonych sumiennie do albumu. Pamiętam, że trudno mi było znaleźć artystę z Polski, którego by tam nie było. Z albumów bił wręcz żar.
Dzisiaj oczywiście takie ogrzewanie się przyjmuje zazwyczaj formę selfiaczka. Mam kolegę dziennikarza (ulituję się po raz drugi i imienia nie wymienię), który nie popuści nikomu. Na żadnej konferencji. Na żadnym spotkaniu. Podejrzewam, że zdjęć własnej osoby w towarzystwie gwiazdy ma już pewnie grube terabajty.
Oczywiście ja też lubię się ogrzać w blasku zwycięzcy, vipa czy artysty. Oprócz selfie z Małyszem mam też zdjęcia m.in. z Andrzejem Dudą, Aleksandrem Kwaśniewskim i Donaldem Tuskiem.
Selfiaczek z politykiem bywa jednak zabawą niebezpieczną dla obu stron. Wystarczy wspomnieć premierkę Beatę Szydło, i ministra Szyszko, którzy zostali nagrani jak witają się z gdańskimi gangusami, którzy na bezczelnego nagrali i puścili to w obieg.
Oczywiście nie ma tu winy premierki czy ministra, a raczej ogromny problem ze służbami, które powinny ostrzec, że panowie oprócz tego, że pomagali w trudnej sytuacji, są gangsterami i niekoniecznie się z nimi witać wypada, że o robieniu selfie nie wspomnę.
Mam w swojej zawodowej historii fotoreportera zdjęcia z jakiegoś oficjalnego otwarcia budynku lub instytucji. Podczas imprezy – nic nadzwyczajnego - urzędnicy masowo ogrzewali się przy majestacie prezydenta Majchrowskiego. Po jakimś czasie okazało się, że dwaj z nich siedzą za kratkami, a na moim zdjęciu pojawiły się opaski na oczach. A między opaskami - prezydent. Tak też czasem z tym ogrzewaniem bywa.
Reklama