Piszę ten tekst z powodu listu. List nie był do mnie. Już pewnie pomyśleli sobie Państwo o tajemnicy korespondencji. List nie do mnie, a piszę o nim. Nie wiem, czy istnieje obecnie coś takiego jak tajemnica korespondencji. W erze, w której każdy nagrywa każdego, a SMS może być brany pod uwagę w sądzie przy sprawie rozwodowej, kto by sobie zawracał głowę tajemnicą korespondencji.
Do lamusa należałoby wrzucić żart o tym, jak facet czytał w tramwaju przez ramię innemu pasażerowi list, czytany przez tego ostatniego. Czyta, czyta (ten przez ramię) i reaguje. Zdziwieniem, uśmiechem i w pewnym momencie puka stojącego przed nim pasażera w ramię i pyta: „panie, a Mania to kto?”. Dziś nikt nie będzie w tym widział nic śmiesznego.
Wracam do meritum. List, o którym informowałem na początku, był napisany do Gazety Krakowskiej i dotyczył Lotniska Balice. Jeden z pasażerów napisał ten list. Bez komplementów pod adresem naszego portu lotniczego. Gazeta wydrukowała spore fragmenty. I co? Ano właśnie. Jest reakcja. Jeden pasażer napisał, co mu się nie podoba i jest reakcja. I to jaka!
Przypomniał mi się świetny monolog Stanisława Tyma o tym, jak wpisywał się do „książki życzeń i zażaleń” w PRL. Mniej więcej było to tak: Stanisław widział, jak w sklepie pani sklepowa trzymała ołówek kopiowy w otworze sera (z dziurami musiał być ser – wtedy rarytas). Napisał o tym w „książce życzeń i zażaleń”. Dostał odpowiedź:
Dziękujemy za zwrócenie nam uwagi. Pracujemy nad rozwiązaniem problemu.
Stanisław znów wszedł do tego sklepu i zobaczył, że ołówek jest tam, gdzie był. Znów się wpisał. I dostał taką samą odpowiedź „Dziękujemy za zwrócenie nam uwagi. Pracujemy nad rozwiązaniem problemu”. Oni tych wpisów w ogóle nie czytają - pomyślał. Wziął książkę życzeń i zażaleń i napisał: „żona mnie nie rozumie”. Odpowiedź brzmiała: „Dziękujemy za zwrócenie nam uwagi. Pracujemy nad rozwiązaniem problemu”. Napisał: socjalizm jest do dupy. Dostał odpowiedź: „Dziękujmy za zwrócenie nam uwagi. Pracujemy nad rozwiązaniem problemu”. Przepraszam Cię Stanisławie, nie pamiętam pointy, a znając Ciebie była na pewno.
Sytuacja opisana powyżej nie dotyczyła pasażera linii lotniczych. Dziś się zmieniło! Otóż krakowskie lotnisko postanowiło zbadać zarzuty pasażera. Nie będę zajmował się wszystkimi. Zajmę się jednym. Widocznym gołym okiem, choć właściwie oko tu nie ma zastosowania. Chodzi mianowicie, jak wyraził się autor listu, o smród toalet. Tu należy zauważyć, że pasażer użył sformułowania „toalet”, a nie „kibli”, czy podobnie nieprzyjemnych określeń. Toalety, przy odrobinie dobrej woli, mogą się nawet kojarzyć z eleganckim balem – tam kobiety są w toaletach.
Na ten zarzut pani Natalia, rzeczniczka prasowa Lotniska Balice odpowiedziała, że sprawę badano. I co się okazało? Pośród pasażerów pytanych o ocenę serwisu sprzątającego 58% uznało go za bardzo dobry, 23% za dobry, 8% za średni, 11% za niezadowalający. Wygląda na to, że autor listu znalazł się wśród tych ostatnich.
To jak jest? Cuchnie, czy nie?
Te 58% nie czuje, czy te 11% się czepia? I czy trzeba poprawić stan toalet, czy nie? Co znaczy, że 8% oceniło stan usług serwisu sprzątającego jako średni? Doliczyć ich do tych 11%, czy do tych 23%? Czy lotnisko może funkcjonować, gdy ileś procent pasażerów czuje dyskomfort w toaletach lub w ich pobliżu? Problem jest, można rzec, szitowy, ale rozwiązać go trzeba. Tylko jak. Oto wyzwanie stojące przed kierownictwem Lotniska Balice.
À propos szitowy kiedyś słyszałem, jak jeden mężczyzna pytał drugiego: „Co znaczy po angielsku szit (fonetycznie), a tamten odparł: „szit gówno znaczy”. Na co ten pierwszy: „E, co ty? Musi coś znaczyć.”
Zszedłem już do parteru w tym tekście.
Kończę. Gdyby redakcja miała pretensję, że tekst jest poniżej pewnego poziomu, odpowiem tak: „Dziękujemy za zwrócenie nam uwagi. Pracujemy nad rozwiązaniem problemu”.