Dziś nawet nie próbowałam ruszyć auta. Co prawda musiałam nadać na poczcie ciężką paczkę, ale uznałam, że pójdę na piechotę. Prawdopodobieństwo, że pod pocztą nie będzie wolnego miejsca, było zbyt duże. A moje miejsce parkingowe niedaleko kamienicy, w której mieszkam, znalezione z takim trudem, zbyt cenne.
Wczoraj miejsca do zaparkowania szukałam ponad 20 minut. Krążąc po ciasnych okolicznych ulicach. I tak jest codziennie. W weekendy jeszcze gorzej. Wiem, co powiecie: po co ci samochód? Mieszkasz w centrum, możesz chodzić na piechotę, jeździć rowerem albo komunikacją miejską. Robię to każdego dnia. Ale, po pierwsze, lubię prowadzić auto, a nie lubię nosić cotygodniowych zakupów, stołu z Ikei i wnuczek w ulewnym deszczu. Od czasu do czasu samochód jest potrzebny.
Mam też podejrzenia, że powyższe uwagi kierują do mnie ci, którzy bez większych problemów, parkują pod własnym domem, albo w garażu. I chcą za trzy złote za godzinę parkować na mojej ulicy, bo do Rynku na lody stąd najbliżej. Żeby tylko na lody, wygodnie jest zostawić auto na kilka godzin, to kosztuje tylko kilkanaście złotych.
Magistrat chce podnieść te cenę. Pierwsza godzina postoju miałaby kosztować 9 złotych, druga 10 zł , trzecia 11zł.
Nie będę zaprzeczać - to duża podwyżka. Jak rozumiem, ma zmusić kierowców do szybkiego załatwienia swoich spraw i zwolnienia miejsca. Czyli wymusić rotację. Przy okazji warto przypomnieć, że opłaty za parkowanie w strefach płatnego postoju, nie zmieniły się w Krakowie od 18 lat. Czyli relatywnie parkowanie w centrum potaniało.
Równowagą popytu i podaży kierują się za to właściciele prywatnych parkingów. Tam godzina kosztuje ok 7 złotych i na brak klientów nie narzekają. Podobnie jest na dwóch parkingach podziemnych. Przeciwnicy budowy kolejnych, uparcie powtarzają, ze nikt nie chce tam parkować, jest drogo i bez sensu. To nieprawda.
Na parkingu pod Wawelem w sobotnie popołudnie z największym trudem znalazłam wolne miejsce. Parking przy Muzeum Narodowym też jest wypełniony, nawet w dni powszednie. Źle się stało, że protesty mieszkańców i sprzeciw części radnych zablokowały budowę parkingów podziemnych pod placami Biskupim i Inwalidów.
Nie wiem, dlaczego nie skorzystano z rozwiązań powszechnie stosowanych w innych zatłoczonych europejskich miastach. Czas postoju w strefach jest ograniczony często do dwóch godzin, czasem nawet do godziny. Nie sądzę, by był to wielki problem, aby tak przeprogramować parkomaty, żeby można było opłacić w nich tylko krótki czas postoju.
Innym pomysłem jest wydzielenie, na przykład po jednej stronie ulicy miejsc postojowych dla właścicieli abonamentów, czyli dla mieszkańców. Ale to widocznie za trudne dla miejskich urzędników.
Oburzeni propozycją nowych opłat za parkowanie w strefach w pobliżu pierwszej obwodnicy, mają jeszcze jeden argument. Jeśli kogoś stać na mieszkanie przy Plantach, to musi się pogodzić, że nie ma gdzie parkować samochodu, a najlepiej żeby w ogóle się auta pozbył. Nie do końca rozumiem, bo nikt podobnych uwag nie kieruje do mieszkańców drogich domów na Woli Justowskiej. Stać Cię na dom, po co ci garaż? Prawda, że brzmi absurdalnie?
Mieszkańcy ścisłego centrum Krakowa, nie mają lekko. I jest nas każdego roku coraz mniej. Jest głośno, ze sklepów zostały nam tylko „Żabki”, spacery po Plantach pełnych rowerzystów i hulajnóg, są coraz bardziej wątpliwą przyjemnością. Czasem wśród tłumu turystów ciągnących walizki na kółkach czuję się, jak intruz lub ostatni Mohikanin. Prawie w każdej kamienicy są apartamenty na wynajem, a na ulicy sznur samochodów z rejestracjami z całej Polski i Europy. I nawet w weekend, wracając z wycieczki poza miasto, nie ma gdzie zaparkować.