Parę lat temu dokonałem zatrzymania obywatelskiego. Żeby być precyzyjnym, to właściwie nie zatrzymania, tylko… no właśnie… czego? Było tak: ze sklepu spożywczego przy rondzie Chełm wychodzi mężczyzna. Pijany. Wraz z kolegą. W tym samym stanie. Wsiadają do samochodu. Nie wierzyłem własnym oczom. Podszedłem do samochodu od strony kierowcy i powiedziałem: „jeśli pan natychmiast nie wysiądzie z auta, dzwonię na policję" I co? Wysiedli obaj.
Kierowca zamknął samochód i oddalili się. I co teraz? Mam tu stać i pilnować, czy nie wrócą? Dzwonić na policję? Ale samochód stoi i nikt nim nie jedzie. Postałem, postałem i wszedłem do sklepu. Poprosiłem jedną z pracujących tam pań, by zwróciła uwagę na ten samochód. I co z tego? Przecież ta kobieta nie będzie cały czas patrzeć przez okno. Nie wyszło mi to zatrzymanie obywatelskie. Było to obywatelskie zatrzymanie samochodu. I nie wiadomo na jak długo.
Bycie obywatelem, okazuje się, łatwe nie jest. Przekonałem się o tym kilka lat później. Skradziono mi kołpaki. Kołpaki to takie plastikowe nakładki na koła. Dzięki nim samochód wygląda prawie, jakby miał aluminiowe felgi. Felgi to są właściwie koła. Dzięki nim samochód się porusza. Bez kołpaków można jeździć, ale wygląda się brzydziej. To była informacja dla rowerzystów. Oni, jako grupa społeczna skonfliktowana z kierowcami, mogą tego nie wiedzieć.
Te kołpaki skradziono mi pod domem kultury, w którym miałem występ. Poza Krakowem. Nie znaczy to, że w Krakowie by mi kołpaków nie ukradli. Chodzi mi o to, że wtedy zdarzenie miało miejsce poza Krakowem. Kradzieżą nie byłem zachwycony. Po występie wsiadłem w samochód i wróciłem do Krakowa. Poskarżyłem się tylko dyrektorowi Domu Kultury. Wyraził ubolewanie.
Minęło pół roku. Kupiłem już dawno nowe kołpaki – bo jakże tak bez kołpaków – kiedy zadzwonił telefon. Policja. Z miejscowości gdzie straciłem kołpaki. „Podobno panu skradziono kołpaki?" spytał głos policjanta. „Skąd pan wie?” spytałem ja. „Dyrektor domu kultury nam powiedział." To było z pół roku temu i ja tego nie zgłaszałem na policję, dlaczego pan do mnie dzwoni?" spytałem. Policjant odpowiedział: „Jest taka sprawa. Znaleźliśmy dziuplę z kołpakami. Nie możemy wszcząć śledztwa, póki ktoś nie zgłosi, że mu kołpaki ukradli. A nikt nie zgłasza. Może pan by zgłosił?" „A tam w tej dziupli są moje kołpaki?" spytałem. „No, akurat pana kołpaków nie ma, ale gdyby pan zgłosił, moglibyśmy wszcząć śledztwo. Nie musi pan do nas przyjeżdżać. Może pan zgłosić w Krakowie, oni nam przekażą." Dobrze – pomyślałem. Zgłoszę. To mój obywatelski obowiązek.
Poszedłem na policję. Wyszedłem po półtorej godzinie. Bycie obywatelem łatwe nie jest – pomyślałem. Nie wiedziałem, że to dopiero początek. Na mojej ówczesnej poczcie stale były kolejki. Na mojej obecnej zresztą też. To chyba specjalnie dla młodzieży, żeby wiedziała jak kiedyś się kupowało. Zaczęły do mnie przychodzić pisma sądowe. Ze cztery. Każde odstane ze dwadzieścia pięć minut. Że sąd odroczył rozprawę, że sąd zmienił termin, że znów zmienił termin, że znowu odroczył i wreszcie… wyrok. „Ze względu na młody wiek obwinionych, sąd zalecił oddać obwinionych pod kuratelę… rodziców." To oni wcześniej nie byli pod kuratelą rodziców? Do jasnej cholery, co mnie podkusiło, by to zgłosić na policję? Obywatelski obowiązek.
Dwa razy w życiu nie wyszło mi bycie obywatelem. Do trzech razy sztuka. Uchwalamy właśnie w Krakowie budżet obywatelski. Życzmy sobie powodzenia.