Na ten oddział trafiają dzieci nie tylko z Krakowa, ale i z całej Małopolski. Miejsc jest trzydzieści. Wszystkie od tygodnia zajęte. Czy karetki z małymi pacjentami chorymi na COVID-19 będą jeździć od szpitala do szpitala w poszukiwaniu wolnego łóżka? Gościem Life in Kraków była dr Lidia Stopyra, kierująca oddziałem chorób infekcyjnych i pediatrii szpitala im. S. Żeromskiego w Krakowie.
Reklama
Na początku epidemii uważano, że dzieci w ogóle nie chorują na koronawirusa lub przechodzą zakażenie bardzo łagodnie, zazwyczaj bezobjawowo. Twierdzono też w niektórych publikacjach, że dzieci nie zarażają koronawirusem. Ale lekarska praktyka doktor Stopyry dość szybko pokazała, że dziecko było pierwszą zakażona osobą w rodzinie, a potem zakażali się następni.
Balansujemy na krawędzi, może zabraknąć miejsc
Dzieci chorują teraz na covid-19 poważniej, szczególnie niemowlęta. Za kilka tygodni, jak przewiduje dr Stopyra, zwiększy się ilość hospitalizacji, ponieważ jest spodziewana fala zespołu pocovidowego (PIMS) u najmłodszych pacjentów. Tym bardziej, że obecnie odnotowuje się około trzydziestu tysięcy zakażeń na dobę.
„To kwestia ostatniego tygodnia, kiedy mamy po kilkanaście przyjęć dziennie i wszystkie dzieci wymagają hospitalizacji. W trzeciej fali tempo narastania ilości zakażeń jest dużo większe. Jeśli teraz jest szczyt zachorowań, to za trzy do sześciu tygodni będziemy mieli szczyt PIMS-ów. ”
Reklama
Ilość miejsc na oddziale chorób infekcyjnych i pediatrii w Szpitalu im. Żeromskiego to 30 łóżek. Trzeba cały czas pilnować, żeby mali pacjenci, którzy mogą już być wypisani do domu, zwalniali miejsca, bo przychodzą kolejni, bardziej chorzy. Lekarze balansują na krawędzi. Czy jest obawa, że łóżek zabraknie?
„Może tak być i na to trzeba się przygotować. Na mój oddział więcej niż trzydzieścioro dzieci nie jestem w stanie przyjąć. Wiem, że powstają nowe oddziały, ale z kolei stamtąd są do nas kierowani pacjenci z cięższym przebiegiem choroby. Mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji, żeby nie było dla dziecka miejsca w szpitalu.” W czwartek wszystkie miejsca były zajęte. "Spróbujemy dostawić jakieś łóżka, ale sytuacja jest bardzo trudna" - mówi.
Czy dzieci także trafiają pod respiratory?
Lekarze pracujący na intensywnej terapii obserwują wzrost liczby chorych w młodszym wieku, którzy trafiają na oddziały w bardzo zaawansowanym stanie.
Reklama
Dr Lidia Stopyra tłumaczy to podejściem do koronawirusa trzydziesto – czy czterdziestolatków: jestem młody, nic mi nie grozi. A potem jest już bardzo źle i potrzebny jest respirator. Pojawiają się już informacje z kraju, że są dzieci, których stan wymaga zastosowania respiratora. Na oddziale kierowanym przez naszego gościa, jak dotąd na szczęście wystarczał tlen i nie było potrzeby stosowania wentylacji mechanicznej.
„Do nas dzieci trafiają na właściwym etapie, kiedy faktycznie wymagają hospitalizacji, ale nie jest jeszcze za późno. Edukowanie, jakie prowadzimy przez ostatni rok procentuje.”
Kaszel krtaniowy jest groźnym objawem
Jeśli dziecko gorączkuje, kaszle, nawet gdy ten kaszel nie wygląda bardzo groźnie, powinno być zbadane przez lekarza. Szczególnie dotyczy to niemowląt. Objawy mogą nie być na początku niepokojące, ale w badaniach obrazowych stwierdza się znaczną zajętość płuc przez chorobę. Dopiero przez skrupulatne badanie można stwierdzić, czy dziecku wystarczy izolacja domowa, czy konieczny jest pobyt w szpitalu.
Na pewno trzeba zwrócić uwagę na kaszel krtaniowy. Brzmi on „szczekająco”, zaczyna się w nocy lub nad ranem, ale do tej pory nie kojarzył się z COVID-19. Teraz zapalenie krtani u dzieci jest często spowodowane nową odmianą koronawirusa.
Reklama
„Trzeba też zwrócić uwagę na najmłodsze dzieci, które jedzą mniej lub przestają jeść. Mama karmiąca piersią może być zakażona, gorączkować i nie wie, że ma mniej pokarmu. Dziecko je mniej, ale nie płacze z głodu, bo nie ma apetytu i tego pokarmu tyle nie potrzebuje. W takiej sytuacji dziecko może się odwodnić. Trzeba zwrócić uwagę na ile moczy pieluszki. Jeśli mniej, to źle. Dziecko, które siusia to zawsze znaczy, że jest dobrze.”
Czy zamknąć żłobki i przedszkola?
Dr Stopyra nie jest zwolenniczką zamykania, bo ma to fatalne skutki dla dziecięcej psychiki, rozwoju społecznego, edukacji. Tym bardziej, że stan pandemii się przedłuża. Jeśli jednak dochodzimy do granicy wydolności szpitali, to, zdaniem naszego gościa trzeba zrobić wszystko, żeby zatrzymać tę ilość zakażeń.
Reklama
„Niestety żłobki i przedszkola to są miejsca, gdzie nigdy nie uzyskamy reżimu sanitarnego, dzieci nie będą miały dobrze założonych maseczek i nie zachowają dystansu. Mamy 30 tysięcy zakażeń dziennie, może być ich jeszcze więcej i robi się niebezpiecznie. Teraz mamy sytuację bez wyjścia.