Kilkulatki tatuujące sobie grypserskie kropki, dziecięce gangi, mali kibole czy dziewczynki jadące z maczetą w komunikacji miejskiej. Brzmi egzotycznie? A jednak to nie Ameryka Łacińska, Afryka czy Bronx. Dzieci ulicy, choć ich nie widać, są także w Krakowie. [artykuł archiwalny]
Reklama
Prof. Małgorzata Michel, pedagożka i streetworkerka, jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od lat zajmuje się dziećmi niedostosowanymi społecznie i za tę działalność przed kilkoma dniami otrzymała nagrodę im. Janusza Korczaka, wyróżnienie dla osób publicznych, lokalnych liderów i instytucji, które kierują się korczakowskimi wartościami.
Przyjęła też nasze zaproszenie do rozmowy i opowiadała o rzeczywistości krakowskich podwórek, której wolelibyśmy nie znać.
Dziecięce gangi w Polsce, w Krakowie? Niemożliwe!
Tzw. porządni obywatele nie chcą przyjmować do wiadomości istnienia w Polsce dziecięcych gangów. Może lepiej brzmiałoby: dziecięce bandy czy nastoletnie grupy przestępcze. Ale nasz gość nie pozostawia wątpliwości - dzieci i nastolatki biorą udział w zorganizowanych działaniach przestępczych.
ZOBACZ ROZMOWĘ:
Dzieci na ulicy u nas nie widać, przyznaje profesor Michel, bo „dzieci ulicy” definiuje się jako te, które rodzą się na ulicy, są tam aktywne, pracują i na ulicy giną. W Polsce sytuacja jest inna, choćby ze względu na klimat. Są to więc dzieci na ulicy. Mają swoje domy, ale tylko w sensie fizycznym, czyli dach nad głową. Większość swojego czasu spędzają na podwórkach, strychach, w piwnicach. Nie chodzą do szkoły.
Reklama
Streetworkerzy to podstawa
W Krakowie obecnie bardzo prężnie działają trzy organizacje pozarządowe. Stowarzyszenie Parasol, najstarsza organizacja w Polsce, działająca z dziećmi i młodzieżą w przestrzeni ulicy, Fundacja Ukryte Skrzydła, prowadząca rozwijającą się prężnie szkołę mobilną w przestrzeni ulicy i Fundacja Nowe Centrum w Nowej Hucie, prowadząca placówkę wsparcia dziennego.
Tę sytuację profesor Małgorzata Michel ocenia jako bardzo korzystną w porównaniu z innymi miastami. Szczególnie podkreśla wartość edukacyjną mobilnej szkoły. To metoda pracy wymyślona przez Belgów i rozpowszechniona na całym świecie.
„Jeszcze kilka lat temu Belgowie nie chcieli jej udostępnić Polsce, bo twierdzili, że dzieci u nas na ulicy nie ma. Po wizycie w Radomiu, Rybniku i Krakowie zmienili zdanie. Jest więc teraz grupa przeszkolonych streetworkerów, pracujących tą metodą. Jest to taki wózek na kółkach, na którym są typowe szkolne tablice, zaopatrzone w panele edukacyjne: matematyczny, geograficzny, biologiczny. Od niedawna został włączony panel ukraiński. Jadą tym wózkiem na podwórko, a tam od razu pojawiają się dzieci i zaczyna się zabawa. Bo istotą szkoły mobilnej jest nauka przez zabawę. Tam są gry planszowe, puzzle, klocki, kreda do rysowania. Dzieci same wybierają panel, w którym chcą pracować.”
Reklama
Streetworkerzy to najczęściej osoby po studiach - pedagogice, socjologii, psychologii, pracy socjalnej. Żeby to robić, zdaniem naszego gościa, trzeba traktować życie jako wyzwanie. Mieć odwagę, sympatię do ludzi i akceptację. To trudna praca, a tymczasem, jak gorzko podkreśla profesor Michel, na ministerialnej liście zawodów jest zawód wróżki, a nie ma streetworkera.
Ukraińskie dzieci też są na ulicy
Małgorzata Michel stworzyła sztab „Pedagodzy UJ dla Ukrainy” i w ramach tych działań grupa studentek wychodzi w okolice Dworca Głównego w Krakowie i tam prowadzi różnego rodzaju zajęcia wśród dzieci ukraińskich. To zajęcia animujące, w czasie których mamy mogą iść na zakupy, wypełnić dokumenty, a streetworkerzy pracują z dziećmi, żeby je choć trochę odciążyć od sytuacji traumy.
Ale odbywa się też praca z dziećmi ukraińskimi w przestrzeni ulicy, bo wiele mam znalazło miejsce pobytu, choćby tymczasowego, niektóre dzieci zostały co prawda włączone w edukację powszechną, ale jednak dużo czasu spędzają na podwórkach, więc i tam można do nich dotrzeć z edukacją.
Ile ich jest?
Profesor Michel nie lubi tego pytania.
Uważa, że to jest nie do policzenia. Są bowiem dzieci, które spędzają czas na ulicy, są te, które uciekły z różnego rodzaju placówek i ukrywają się na dworcach, w piwnicach, nas strychach. Są też dzieci, które mają miejsce pobytu, ale to nie dom. To ośrodki interwencji kryzysowej, gdzie przebywają z matkami.
Reklama
Sytuacja zmieniła się też w czasie pandemii. Gangi młodzieżowe skupione wokół dwóch klubów sportowych w Krakowie przeszły do aktywności w internecie, więc zniknęły z ulicy.
„Ja się też boję takiego podejścia do dziecka na ulicy, że my mamy te dzieci zliczyć. To brzmi bardzo przedmiotowo i co nam z tego przyjdzie, że będziemy to wiedzieć? Trochę też nie chcemy tego wiedzieć. Kiedy kilka lat temu zaczęłam mówić na konferencjach naukowych o gangach oraz bandach młodzieżowych i dziecięcych, to pytano mnie: gdzie pani widziała te gangi na ulicy?”
Pani profesor chodzi na mecze
Małgorzata Michel ma tytuł profesorski i pracuje na Uniwersytecie, ale chodzi do miejsc, gdzie dzieci ulicy przebywają – podwórka, piwnice, strychy. Bywa też na meczach. I nie boi się.
„Nie napisałam ani jednego słowa o dziecku ulicy, wcześniej na tej ulicy nie będąc. Nie uprawiam nauki zza biurka. Wszystkie moje książki powstały w kontakcie z żywym człowiekiem.”
Opowiada, że kiedy trzy lata temu przeprowadzała w placówce opiekuńczo – wychowawczej wywiad z nastoletnim wysoko postawionym członkiem gangu młodzieżowego, związanego ze środowiskiem pseudokibiców, to on cały czas bawił się nożykiem. Ale nasz gość wyjaśnia, że to on się bał i ten nożyk dawał mu poczucie bezpieczeństwa.
Reklama
„My mamy do czynienia z poranionymi, straumatyzowanymi osobami, dla których agresja jest często jedynym sposobem nawiązania relacji ze światem. I pojawia się pytanie, co my z tą agresją zrobimy. Ja nie odpowiadam agresją na agresję.”
To fragment naszej rzeczywistości, coraz więcej dziewcząt
Trzeba sobie zdać sprawę, wyjaśnia w rozmowie z Life in Kraków nasz gość, że część dzieci ulicy, już kilkuletnich, jest związana z podkulturą więzienną.
Wychowują się w środowisku, w którym są osoby osadzone czy recydywiści: ojcowie, starsi bracia, wujkowie, kuzyni .Te dzieci przesiąkają slangiem więziennym, tymi zasadami, symboliką tatuaży. Małgorzata Michel zna kilkuletnie dzieci, które malują sobie kropki grypserskie, żeby się przypodobać rówieśnikom.
Dzieci pseudokibiców z grup przestępczych też idą w ich ślady i same wchodzą w to środowisko. Jest tam coraz więcej dziewcząt, pseudokibicek.
Reklama
„Dziewczyny od kilku lat czują, że mogą eksponować swoją agresję, co jest związane z modelem wychowania. Dziewczynki są wychowywane do grzeczności i posłuszeństwa. Tymczasem młodzieżowe ośrodki wychowawcze są pełne dziewcząt, nie tylko chłopców.”
Istnieje też nastoletnia prostytucja. Ponad dekadę temu głośny był temat galerianek, który w pewnym momencie ucichł, ale tylko medialnie, bo nie zniknął z rzeczywistości.