ZIEMOWIT SZCZEREK

Ziemowit Szczerek: W Krakowie nie tęskniłem za niczym

opublikowano: 2 STYCZNIA 2019, 14:16autor: Ziemowit Szczerek
Ziemowit Szczerek: W Krakowie nie tęskniłem za niczym

Było mi dobrze, a mankamenty mi nie przeszkadzały specjalnie. Nawet jeśli ta relacja była, z, powiedzmy, społecznego punktu widzenia lekko patologiczna - nie przeszkadzało mi to już w stopniu najmniejszym, bowiem społeczny punkt widzenia w odniesieniu do, jak to mawiał prezydent Komorowski, mojej osoby, niespecjalnie kiedykolwiek interesował.

Mieszkam aktualnie w Warszawie, też nie z własnego wyboru. Też mi tu miło na tym orbitującym mieście, ale cóż: Krakowa mi brak. Zawsze było brak.  Bo o ile do Krakowa schowałem się dawno temu, w dzikich najtisach, przed Polską, tak potem  trzy razy próbowałem wydorośleć, stawić Polsce czoła, i przeprowadzić się do jej - Polski - erupcji, eksplozji, ejakulacji: do Warszawy. I trzy razy wracałem z podkulonym ogonem.

Kraków jednak ma w sobie coś, od czego uciekać trudno. A czasem, wydaje się, wręcz się nie da. I gdyby mnie siłą teraz z tego Krakowa nie wyrwano, to bym nie wyjechał. Na szczęście zapuszczane od dwóch dekad korzenie nie do końca wyrwano - i teraz co jakiś czas się w tym Krakowie odradzam.

Na przykład wymyśliłem sobie, że dla zdrowia psychicznego będę udawał, że mieszkam w Wakraku. W duopolis, dwumieście, dwustolicy, że przeprowadziłem się z wczesnych Brono do Warszawy jak z dzielnicy do dzielnicy. Tym bardziej, że według rozmaitych unijnych analiz, których aktualnie nie bardzo mi się chce szukać,  system Warszawa-Kraków jest jednym z europejskich miejskich obiegów, układów, hipermetropolii: jak Bratysława-Wiedeń, czasem z Budapesztem, jak Amsterdam-Rotterdam, Tallin-Helsinki itd.

Fot. Iwona Kapuśniak

Wymyśliłem więc: wsiądę w pociąg, w pendolec bystry, i na skrzydłach jak ptak pomknę sobie wieczorem na piwo do Krakowa, ot tak, jakbym sobie na miasto wychodził. Dwie wszystkiego godziny - i heja, dzwon, smożek mój umilony, deszczyk co o szyby dzwoni, dym w knajpach jakich nigdzie na świecie, ulice i place tak miłe, jakby były korytarzami i pokojami twego własnego mieszkania. I - przede wszystkim - ludzie, którzy umieją pić, i nie pierdolą, że „no, to ostatnie, bo jutro na fitnes…”, tylko dzielnie wojują do ostatnich watah dorżnięcia, czekają aż kruki zaczną rano pięknie krakać, bo słowiki zdupcyły w ciepłe kraje. Zresztą - czy słowiki odlatują na zimę?

Tak, wiem, że orientalizuję teraz Kraków, że i tu fitness, że i tu na rano do robo, że korpolajfstajl nie mniej niż w Warszawie - ale w dupie to mam. Niniejszym pozwalam sobie być równie pretensjonalnym jak pewien łysy z długimi włosami i piać swoją wersję złotych nut co to spadają na Rynek.

W Warszawie pić umieli, tak, ale po wojnie i po PRL-u jeszcze się jednak dopiero uczą doszlusowywać w miejskiej dekadencji do poziomu Krakowa. Już się, owszem, pojawiają knajpy, w których z barman(k)ami się kumpluje, gada i się z nimi pije, a nie jest obsługiwanym jak w biedrze przy kasie. Ale to jeszcze nie to samo.

Wracałem o piątej pendolcem bystrym tak wódą walący, że mnie elegancka pani, która miała miejsce obok, ostentacyjnie ignorowała.

Ale co za zwyrole jeżdżą niedzielnym pendolem o piątej rano poza takimi jak ja - to ja nie wiem.

No i drogie to. Powinniśmy od PKP dostawać zniżkę na pendo z Wawy do Krakowa, zniżkę nostalgiczną. Kto jak kto, ale ostatni romantyczny kraj w Europie powinien to zrozumieć, ej.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Polityka Prywatności