Jeszcze do niedawna stare opony mogły zyskać drugie życie co najwyżej na gałęzi, jako niezbyt eleganckie i lekko śmierdzące gumą huśtawki dla dzieci, ewentualnie na torach gokartowych. Zdecydowana większość gum szła jednak na wysypisko lub do pieca cementowni/spalarni odpadów. A tu się okazuje, że błąd, że to cenny surowiec i można z niego zbudować drogę.
I zbudowali. Odcinek wschodniej obwodnicy Krakowa (ten ze słynnym już, pięknym mostem) powstał między innymi ze starych zmielonych opon. Na 4,5 kilometra ekspresówki zużyto ponad 150 ton tego materiału, zmieszanego z „klasycznym” asfaltem. Dzięki temu nawierzchnia jest bardziej elastyczna i odporna na mróz. Normalny asfalt wytrzymuje średnio 10 lat, ten wzbogacony gumą – co najmniej 15.
Technologia w Polsce dopiero raczkuje, krakowski fragment trasy S7 to najpoważniejszy, jak dotąd, odcinek „gumowej” drogi. Na zachodzie, a konkretnie w USA, zmielone opony dodaje się do asfaltu już od ponad pół wieku. Ba, w niektórych stanach (miedzy innymi na Florydzie) zmielone opony są obowiązkowym składnikiem wszystkich budowanych i remontowanych tras.
I wcale nie chodzi tu tylko o ekologię (choć oczywiście mniej spalonych opon, to mniej trucizny w powietrzu). To się po prostu opłaca. Asfalt z domieszką zmielonej gumy kosztuje tyle samo, co „zwykły” asfalt. Dodatkowe kilka lat użytkowania – to czysty zysk. Technologia jest, maszyny są, surowca też nie zabraknie. Wyrzucane co roku w Polsce opony można użyć do budowy co najmniej tysiąca kilometrów dróg.