Histeryczny atak śmiechu Czepca i Dziennikarza po słynnych słowach „Co tam Panie, w polityce?”, a zaraz potem zderzenie ze ścianą dźwięków black metalowej Furii, wtórującej tańcowi weselników –tak dynamicznie zaczyna się „Wesele” AD 2017 w reżyserii Jana Klaty. Teraz znów wraca na scenę.
Reklama
Choć zamiast malowniczej bronowickiej chaty mamy do czynienia z krainą w nieustannej przebudowie, reżyser nie uwspółcześnia dramatu na siłę: zaprojektowane przez Justynę Łagowską rusztowania spowite czarną folią, odrąbany kikut drzewa i pusta kapliczka wyznaczają niepokojącą scenerię, w której spotykają się dwa obce sobie światy. Istniejące osobno – zblazowani, pozbawieni werwy i charyzmy „miastowi” oraz rubaszny „lud”, pełen siły, na oślep szukającej ujścia – jednoczące się tylko w momentach tanecznego transu.
Dookoła sceny, na czterech pomnikowych postumentach stoją muzycy z biało-czarnymi twarzami – współczesne chochoły. To w takt ich muzyki rozgrywa się akcja, prowadzona „przez pół drwiąco, przez pół serio”, ale w momentach ekstatycznych układów choreograficznych Maćko Prusaka osiągająca temperaturę wrzenia. Po chwili jednak bohaterowie popadną w kolejny marazm, „bawiąc się jeno snami”, wiecznie czekając na znak.
Jacek Wakar, O! Kultura Magazyn: To „Wesele” bez chocholego tańca w finale, bo chocholi taniec trwa w nim nieustannie. Stanowi przy tym wyjątkową manifestację siły wielopokoleniowego zespołu aktorskiego Starego Teatru i idealnie wpisuje się w misję narodowej sceny. Do literackiej klasyki podchodzi z szacunkiem, dzięki fenomenalnym aktorom dając wybrzmieć każdemu słowu z tekstu Wyspiańskiego.