Fakt, że z Małopolski do Europarlamentu wysyłamy taką kreaturę jak Grzegorz Braun, fakt, że proeuropejskie formacje przeżywają kryzys jak Trzecia Droga lub staczają się w stronę progu wyborczego, jak Lewica; fakt, że Podkarpacie gremialnie głosuje na osobę tak skompromitowaną jak Daniel Obajtek i to, że w Parlamencie Europejskim znaleźli się dwaj prawomocnie skazani przestępcy, to mankamenty polskiej polityki, ujawnione przez niedzielne wybory - ocenia w rozmowie z Life in Kraków socjolog i politolog, prof. Janusz A. Majcherek.
Reklama
Daniela Motak, Life in Kraków: Zacznijmy najbliżej, w Krakowie i Małopolsce - Świętokrzyskim. PiS zdobył 44,05 proc. i wygrał. KO osiągnęła wynik 26,96 proc., Konfederacja 14,14 proc., Trzecia Droga 8,81 proc., a Lewica 4,73. Bez zaskoczenia?
Prof. Janusz A. Majcherek: Zwycięstwo PiS - u w Małopolsce oraz wynik osiągnięty przez to ugrupowanie w całej Polsce nie są zaskoczeniem, ponieważ już od jakiegoś czasu utrwaliła się stała, stabilna, tylko czasami i tylko nieznacznie słabnąca pozycja tej formacji na polskiej scenie politycznej. To oczywiście jest zdumiewające, jeśli wziąć pod uwagę, jak ogromna liczbę skandali, afer i nadużyć z udziałem polityków Zjednoczonej Prawicy ujawniono w ostatnich tygodniach i miesiącach.
Wynik odzwierciedla zakorzenianie tego ugrupowania w pewnej części elektoratu, które szczególnie uwydatnia się wówczas, gdy frekwencja jest niska i gdy ten tzw. żelazny, czy, jak wolą inni - betonowy - elektorat znaczy więcej przy mniejszej liczbie głosujących. I wtedy zwyczajowe trzydzieści kilka procent dla PiS - u są przewidywalne, w Małopolsce tradycyjnie nieco więcej nie zaskakuje.
Jeżeli już przy tym jesteśmy - w niedzielę zagłosowało niespełna 41 procent wyborców. To więcej niż 10 lat temu, gdy do urn poszło niecałe 24 procent uprawnionych i mniej niż w 2019 r., kiedy głosowało ponad 45 procent wyborców, najwięcej w historii eurowyborów w Polsce.
Frekwencję oceniam jako lekko rozczarowującą, ale nie tak bardzo, jak mogło się wydawać na podstawie sondaży i prognoz, a także pierwszych wyników z godziny 12.00. Nie jest tragicznie, nie jest beznadziejnie, ale lekkie rozczarowanie można odczuwać.
Tak, bo mówiliśmy tutaj wiele razy o tym, jak wielkiej wagi sprawy będzie rozstrzygał wybrany w niedzielę Parlament Europejski, jak istotne wyzwania stoją przed Europą. Wydawać by się mogło, że sprawy bezpieczeństwa w obliczu wojny w Ukrainie, klimatu, migracji, zmobilizują więcej wyborców.
Te wybory w sposób jednoznaczny, bardzo wyraźnie rozstrzygały o kierunku, w jakim pójdzie Polska - albo w stronę większej integracji, aktywniejszego uczestnictwa w procesach decyzyjnych w Unii Europejskiej, albo w stronę “suwerenności”, jak nazywają ją prawicowe ugrupowania, a tak naprawdę w stronę zdystansowania, izolacjonizmu, separatyzmu w stosunku do instytucji unijnych.
Prościej mówiąc - był to wybór między opcją proeuropejską i antyeuropejską lub co najmniej eurosceptyczną. I to, wydawało się, będzie jednak silniej aktywizować i mobilizować wyborców, ale okazało się, że poza tymi zdeterminowanymi, stałymi, raczej tak się nie stało. Niezdecydowani po prostu odpuścili.
Tylko czy faktycznie te wybory coś rozstrzygnęły? KO wygrała z PiS - em niespełna jednym punktem procentowym i zdobyła o jeden mandat więcej. Ma ich 21, a PiS 20. Pozostajemy więc wciąż w klinczu dwóch partii?
Pozostajemy w klinczu dwóch obozów politycznych. Są oczywiście, dwa dominujące ugrupowania, które łącznie zdobyły ponad trzy czwarte wszystkich oddanych głosów, ale trzeba jednak wziąć pod uwagę pozostałą jedną czwartą. Wtedy mamy z jednej strony Konfederację wyraźnie, a nawet bardziej wyraźnie niż PiS opowiadającą się po stronie eurosceptycyzmu czy wręcz antyeuropejskości oraz Trzecią Drogę i Lewicę, które mają - choć PSL może nieco mniej - proeuropejskie nastawienie.
I jeżeli popatrzymy na te dwa obozy, a w tych wyborach o to chodziło, o podział, proeuropejski - antyeuropejski, to one rzeczywiście są w równowadze. Można się pocieszać, że obóz eurosceptyczny to nie są zwolennicy wyjścia Polski z Unii Europejskiej, chociaż w Konfederacji takich jest sporo, lecz raczej jakiegoś przearanżowania, przemodelowania struktur europejskich w kierunku większej “suwerenności” państw narodowych, czyli prawdę mówiąc, osłabienia instytucji europejskich. A partia już jawnie, w swojej nazwie deklarująca polexit, zdobyła śladowe poparcie.
Tak, w okręgu małopolsko - świętokrzyskim 0,25 proc. To akurat jest pocieszające.
Jeżeli uznamy zatem, że za polexitem optuje ułamek procenta Polaków, to można się tym pocieszać, natomiast wysoki wynik Konfederacji, która jest antyunijna, niezależnie od tego, jak niektórzy z polityków konfederackich próbują to kamuflować, jest niepokojący, tym bardziej, gdyby w przyszłości takie wyniki w wyborach krajowych mogły dać PiS - owi szansę powrotu do władzy z Konfederacją jako potencjalnym koalicjantem. Do tego jednak jest daleko, najbliższe wybory parlamentarne dopiero za trzy i pół roku.
Reklama
Komentatorzy próbują szukać też pocieszenia - odnośnie wysokiego wyniku Konfederacji - że w całej Europie jest podobnie, że to trend, który się pojawił, ale nie będzie trwał długo, że to coś w rodzaju choroby wieku dziecięcego. Oby tak było, ale czy to rzeczywiście możliwe, bo na przykład nacjonalistyczni Szwedzcy Demokraci mocno i wygodnie umościli się przy władzy.
Niewątpliwie uniwersalny, ogólnoeuropejski charakter trendu umacniania się prawicowych populistów jest faktem. A jeżeli tak, to można ewentualnie szukać pocieszenia w tym, że nasza Konferencja nie jest ewenementem, a Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jeżeli ktoś chce, może nawet szukać pocieszenia w tym, że partie o podobnym profilu w innych krajach - w Niemczech, nie mówiąc o Francji - osiągnęły znacznie wyższe wyniki.
To jednak nieco zawodne analogie i porównania, ponieważ te partie, przy wszystkich swoich daleko idących podobieństwach, mają jednak swoją specyfikę, wynikającą właśnie stąd, że są to partie narodowe, nacjonalistyczne. A zatem odwołują się do narodów i nacjonalizmów, charakterystycznych dla Francji, Niemiec, Polski czy Szwecji. Nacjonalizm szwedzki, a zwłaszcza obrona tradycji szwedzkich, to coś zupełnie innego niż obrona tradycji polskich, bo to są po prostu różne tradycje.
A zatem te nacjonalizmy się od siebie różnią, a z tego wynika kolejne pocieszenie, że w związku z tym, że są antagonistycznie nastawione do innych narodów i do innych nacjonalizmów i dlatego w Parlamencie Europejskim nie będą odgrywać takiej roli, jak się obawiano, bo po pierwsze, ich wynik nie jest aż tak alarmistyczny, a po drugie, nie zanosi się, żeby były zdolne do współpracy, do stworzenia w Europarlamencie jednolitego bloku, który mógłby zagrozić dominacji trzech najważniejszych partii: Partii Ludowej, Partii Liberalnej i Partii Socjaldemokratycznej.
Są i takie komentarze, że Europa ciemnieje, brunatnieje. Jak długo to może potrwać? To się będzie nasilało, będzie rosło przez kolejne pięciolecia, od wyborów do wyborów? Czy raczej skończy się szybko?
To zależy, gdzie tkwi główne źródło sukcesów populistycznej, nacjonalistycznej prawicy, a co do tego wcale nie ma zgody komentatorów, analityków i politologów. Jedni wskazują - i to jest najpopularniejsza interpretacja - na imigrację. Przekonują, że pojawienie się w przestrzeni europejskiej ludzi inaczej wyglądających, o innej kulturze, mówiących innymi językami, wywołało wyraźnie ksenofobiczną reakcję, skierowana przeciwko napływowi obcych.
Jeżeli to jest główna przyczyna, to powiedzmy szczerze, że niełatwo będzie ją wyeliminować, nie dlatego nawet, że napór migrantów wciąż trwa, jak widzimy choćby na polsko - białoruskiej granicy, że jego powstrzymanie jest trudne, ale dlatego, że Europa po prostu potrzebuje imigrantów, bo wskaźniki demograficzne są coraz bardziej alarmistyczne. Bez napływ, mówiąc dosadnie, siły roboczej z innych obszarów kulturowych - bo w samej Europie już nie ma je rezerwuaru - jest nieuchronne. Chodzi o to, jak sobie poszczególne państwa oraz Unia Europejska w całości, poradzą z imigracją zarobkową, bo o takiej tu mówimy, jakimi sposobami będą kraje europejskie, Unia Europejska, regulować imigrację.
Reklama
Te perspektywy są niepewne. Gdyby zaś powodem wzrostu znaczenia nacjonalistyczno - populistycznej prawicy miały być przyczyny ekonomiczne, co np. podnosi się stale we Francji, ponieważ Marine Le Pen, która usiłuje swoją partię uwolnić od skojarzeń z radykalizmem i ekstremizmem, przerzuciła się na argumenty socjalne, to wtedy, wbrew pozorom, łatwiej byłoby temu problemowi zaradzić. Jednak osobiście wydaje mi się, że to jest błędne rozumowanie, że jednak podstawowe źródło ma charakter kulturowy i wiąże się z uniwersalną dla człowieka jako gatunku niechęcią do obcych, obawą przed obcymi. To tutaj tkwią powody.
To tzw. polityka tożsamości, polityka tworzenia zwartych wspólnot etnicznych, dla których każdy obcy jest zagrożeniem. Wydaje mi się, że tutaj tkwią przyczyny, a to wymaga bardzo, bardzo poważnej pracy nad przemodelowaniem, przekształceniem wyobrażeń Europejczyków na temat tego, kim są obcy, ale też i pracy nad tym, żeby ci obcy łatwiej się tutaj asymilowali. I jeżeli sobie z tym nie poradzimy, to za kilkadziesiąt lat i Polska, i Europa będą miejscem zaludnionym przez kurczącą się populację starych i bardzo starych ludzi, na których nie ma kto pracować.
Taka jest perspektywa i jeżeli nie znajdziemy sposobu na uporządkowanie sprawy migracji, na zapewnienie odpowiednich zasobów i dopływu siły roboczej, to taka przyszłość nas czeka. A zasoby siły roboczej są poza kontynentem, są ulokowane w regionach zamieszkanych przez ludzi o innym kolorze skóry, operujących innymi językami, wyznających inne religie.
Jeśli nie jesteśmy w stanie ich tutaj zagospodarować, a oni chcą przyjeżdżać, garną się masowo i poradzić sobie z ich ulokowaniem na naszych rynkach pracy oraz w naszych środowiskach, naszych miejscach zamieszkania, to czeka nas straszna przyszłość, przyszłość, która już zresztą się rysuje - Europa, jako tracąca stopniowo znaczenie w skali światowej, jako kontynent starych ludzi, których nie ma już kto utrzymywać, którzy dogorywają w coraz mniejszych lokalnych populacjach.
Reklama
We wspomnianej przez Pana Francji panuje mocno niestabilna sytuacja po tym, jak po zdecydowanej wygranej w eurowyborach Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, które zdobyło ponad zagłosowało ponad 30 procent głosów, prezydent Emmanuel Macron rozwiązał parlament i ogłosił przedterminowe wybory. Co może tam się teraz wydarzyć?
Emmanuel Macron doznał bardzo dotkliwej porażki, niemniej jednak ma przed sobą jeszcze około trzech lat kadencji, sprawowania urzędu, który we Francji ma nieporównanie większe uprawnienia i możliwości, niż urząd prezydenta w Polsce.
Dlatego nawet jeżeli, na co wiele sygnałów wskazuje, Zjednoczenie Narodowe wygra wybory i będzie próbowało, albo może nawet zdoła utworzyć rząd, to jednak pozycja prezydenta w systemie politycznym Republiki Francuskiej jest taka, że od Macrona będzie bardzo, ale to bardzo dużo zależało. A więc Macron chce dokonać pewnego sprawdzianu, bo co innego głosowanie do Europarlamentu, w którym wysyła się ludzi do Brukseli, a nawet z Paryża jest tam dość daleko, a co innego głosowanie w wyborach krajowych, w których z całą pewnością i frekwencja będzie większa, pójdą do nich ci, którzy nie głosowali w wyborach europarlamentarnych.
To jest głośne “Sprawdzam”, powiedziane przez Macrona, ale ryzyko z tym związane nie jest aż tak wielkie, jeśli zważyć, jaką pozycję on sam, jako urzędujący przez najbliższe jeszcze kilka lat prezydent, odgrywa w systemie politycznym Republiki Francuskiej.
I druga europejska potęga, Niemcy. Zwyciężyła chadecka koalicja CDU/CSU, drugie miejsce zdobyła populistyczno - prawicowa AfD, a rządząca koalicja SPD kanclerza Olafa Scholza, Zielonych i Liberalnej FPD osiągnęła fatalny wynik.
Spróbujmy popatrzeć na sytuację w Niemczech w pozytywny sposób. Otóż - otwiera się wielka szansa dla Polski, ewidentnym zwycięzcą tych wyborów są chadecy, czyli partnerzy Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej w Europarlamencie. Należą do tej samej frakcji i mają wspólną reprezentantkę na najwyższym stanowisku unijnym, Ursulę von der Leyen. Czyli - sojusz chadeków niemieckich z polskimi przedstawicielami w Europejskiej Partii Ludowej może być dla polskiej reprezentacji wielką szansą, ponieważ jest ona jedną z największych w tej frakcji.
Krótko mówiąc - sojusz polskich członków Europejskiej Partii Ludowej z niemieckimi chadekami pod wspólnym patronatem Ursuli von der Leyen, gdyby udało się ją, przecież chadeczkę, ponownie osadzić na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej, byłby dla Polski szansą odegrania nieporównanie większej i znaczniejszej roli w Unii Europejskiej niż dotychczas, zważywszy właśnie na słabość francuskiego bieguna, który dotychczas był uważany za równoprawny niemieckiemu. Uważało się, że oś Berlin - Paryż, sojusz niemiecko - francuski tworzy dwa filary Unii Europejskiej, a teraz ten francuski filar jest mocno rozchwierutany.
Dla nas to wielka szansa, tym bardziej, że Europa odnotowała osobisty sukces Donalda Tuska i jego ugrupowania, które zapobiegły wspomnianemu ogólnoeuropejskiemu trendowi sukcesów i zwycięstw partii nacjonalistyczno - populistycznej prawicy.
Sporo jasnych stron Pan znalazł w tym, co się wydarzyło, rozumiem więc, że po niedzieli ma Pan więcej nadziei niż obaw, patrząc i na Małopolskę, i na Polskę, i na Europę?
Tak, choć oczywiście jest wiele powodów do smutku. Fakt, że z Małopolski do Europarlamentu wysyłamy taką kreaturę jak Grzegorz Braun, fakt, że Trzecia Droga znalazła się w tak głębokim kryzysie, a mówimy o formacji, która stanowi istotną część koalicji rządzącej w Polsce; to, że Lewica coraz bardziej stacza się w stronę progu wyborczego, to fakty o tyle niepokojące zjawiska, o ile te ugrupowania są wyraźnie proeuropejskie, mają proeuropejski elektorat, wzmacniają proeuropejską opcję w polskiej polityce, podczas gdy one same słabną. Są więc powody do niepokoju, czasami bardzo poważnego: wysokie - choć nie aż tak, jak w niektórych krajach europejskich - poparcie dla partii podobnych do Konfederacji.
Fakt, że Podkarpacie gremialnie głosuje na osobę tak skompromitowaną jak Daniel Obajtek, fakt, że w Parlamencie Europejskim znaleźli się dwaj przestępcy, skazani prawomocnymi wyrokami za nadużycia władzy, to niepokojące symptomy, pokazujące, jak wiele jest jednak w polskiej polityce ułomności, elementów negatywnych, jak wiele jeszcze czeka nas pracy, żeby polską politykę jakoś ustabilizować, osadzić na solidnych podstawach, na ugruntowanych zasadach. Tak więc - to optymizm umiarkowany, z pełną świadomością, jak wiele mankamentów w polskiej polityce ujawniły te wybory.