Absurdalnie i strasznie brzmią dla mnie słowa: “armia rosyjska zaatakowała Ukrainę”. Mój tato pracował w Rosji 15 lat, regularnie jeździłam do Moskwy, mam sporo przyjaciół w Rosji, wielu Ukraińców ma tam swoich krewnych. To wojna brata z bratem. Mój ojciec, kuzyni i kuzynka walczą. Moja mama z siostrą zostały w Żytomierzu. Mnie wojna zastała w Polsce — pisze nasza współpracowniczka, studiująca w Krakowie Anastasiia Polovynka z Ukrainy.
Reklama
Połowa Ukraińców rozmawia w języku rosyjskim i nie stanowi to dla nas żadnego problemu. Ale nie możemy zrozumieć, dlaczego żołnierz, tak bardzo podobny do nas, mówiący niemal tym samym językiem wkracza na naszą ziemię, by ją odebrać, by nas zabijać. Od czego w ten sposób "ratuje"nas Putin? Nie możemy pojąć, dlaczego inwazję wspiera Białoruś. To dla nas niepojęte.
Mój rodzinny Żytomierz to miasto w centralnej Ukrainie, stosunkowo daleko od Ługańska i Doniecka, gdzie do tej pory rozgrywał się konflikt i dlatego tu czuliśmy się bezpiecznie. Wszystko zmieniło się 24 lutego, gdy Rosja dokonała inwazji na mój kraj. Atak od strony Białorusi był wymierzony również w nasze miasto, oddalone ledwie 140 kilometrów od Kijowa. To niecałe dwie godziny samochodem.
Również tędy rosyjskie wojska chciały nacierać na naszą stolicę, ale jeden z ukraińskich żołnierzy wysadził most, będący kluczową przeprawą. Zapłacił za to życiem, ale powstrzymał marsz armii wroga.
Reklama
Moja mama została w Żytomierzu, wraz z nią moja 13-stoletnia siostra. To nie jest takie proste zostawić wszystko i uciekać. Codziennie modlą się, by to wszystko jak najszybciej się skończyło. Przeprowadziła się do nich również moja ciocia i kuzynka, która ma 15 lat, bo mieszkamy w domu prywatnym i mamy swoją piwnicę.
Mój ojciec walczy teraz niedaleko Doniecka, moja kuzynka w Browarach na przedmieściach Kijowa, inny kuzyn w Charkowie, kolejny w Żytomierzu, podobnie jak mąż mojej kuzynki.
Z ojcem nie mam kontaktu. Od czasu do czasu dzwoni tylko do mamy i mówi, że żyje. Z mamą, siostrą i resztą rodziny mam kontakt codziennie. Mówią, że gdy Rosjanie atakują w ciągu dnia, to "da się wytrzymać", ale nocą jest koszmar. Jedna z moich kuzynek ma roczne dziecko, ona boi się najbardziej.
Reklama
Przed chwilą napisał mój przyjaciel, pracujący jako dziennikarz, informując, że rakieta uderzyła w miasteczko Borodianka (obok Kijowa). Mama mówiła, że siłę eksplozji odczuli nawet w Żytomierzu. Dołączył zdjęcie pokazujące, jak wygląda teraz miasto.
Większość z mieszkańców Ukrainy nie śpi już piątą dobę, ale to nic w obliczu tego, jaka tragedia rozgrywa się na ulicach miast. Rosjanie bombardują domy, szpitale, przedszkola. Giną cywile i dzieci. W Charkowie, który teraz cierpi najbardziej, mieszka przyjaciółka mojej mamy. Opowiada, że atak trwa non stop.
Reklama
Wśród Rosjan wielu uważa, że inwazja na Ukrainę to koszmar, bardzo nam współczują, wychodzą na ulicę, by protestować, mimo represji ze strony reżimu Putina. Tylko wczoraj 800 protestujących przeciwko wojnie osób trafiło do więzienia.
Ale znaczna część wierzy rosyjskiej propagandzie, że wojska rosyjskie nie atakują domów, cywilów, a jedynie “pomagają”. Rosyjska propaganda rozpowszechnia informacje, że Ukraińcy zabili 265 dzieci i dlatego Putin zaatakował. Wielu Rosjan niestety w to wierzy.
A my jesteśmy dumni z naszego prezydenta. Gdy Stany Zjednoczone zaproponowały Włodzimierzu Zielińskiemu ewakuację z Ukrainy, on odpowiedział, że potrzebuje broni, a nie ewakuacji. Potrafi z nami rozmawiać w tym tragicznym czasie. Motywuje żołnierzy, podnosi na duchu cały naród.
Ukraińcy trzymają się i walczą. Prawda i świat są po naszej stronie.