W OPINII

Piotr Kletowski: "nadal widzę w "Klerze" ohydne propagandowe dzieło"

opublikowano: 16 LUTEGO 2019, 09:34autor: Piotr Kletowski
Piotr Kletowski: "nadal widzę w "Klerze" ohydne propagandowe dzieło"

Ponieważ Kler Wojciecha Smarzowskiego pojawił się właśnie na płytach, jak i w obiegu VOD, warto raz jeszcze popatrzeć na ten film z dystansu czasowego, jaki dzieli nas od czasu jego premiery na FPFF w Gdyni. Zwłaszcza, że i Kraków miał spory udział w produkcji tego dzieła.

Film wsparło Krakowskie Biuro Festiwalowe, wśród twórców filmu byli ludzie związani z Krakowem - na czele ze scenarzystą filmu Wojciechem Rzehakiem - a i plenery filmowe "załatwiły" krakowskie miejscówki, na czele z krakowskim rynkiem. (Pomijam już kwestię tego na ile, w sposób karykaturalny i krzywdzący, "sportretowano" Kościół Krakowski i jego hierarchów w postaci przedstawicieli wyższego kleru pojawiających się w filmie, zwłaszcza w postaci głównego szwarzcharakteru - pazernego na seks, pieniądze i władzę biskupa Mordowicza (Janusz Gajos). Kiedy po raz pierwszy obejrzałem Kler w Gdyni byłem wstrząśnięty i oburzony filmem Smarzowskiego, widząc w nim tylko i wyłącznie brutalny atak na Kościół Katolicki w Polsce, portretowany jedynie przez pryzmat zjawisk patologicznych (pedofilia, łamanie celibatu, wykorzystywanie materialne wiernych), występujących owszem w Kościele, ale z pewnością nie w takim natężeniu i nie w takiej skali, jak pokazał to Smarzowski.

W wizji Smarzowskiego - deklarującego się jako człowiek niewierzący - i jego scenarzysty Wojciecha Rzehaka - przyznającego się do swej protestanckiej tożsamości - Kościół Katolicki w Polsce jawił się jako bezwzględna, niszcząca dobro i szlachetność instytucja, w której dobrze czują się jedynie wyprane z moralności szuje, a wspaniali ludzie - jak grany przez Arkadiusza Jakubika ksiądz Kukuła - mogą jedynie w akcie niemego protestu przeciwko złu oblać się benzyną i podpalić.

Ponieważ Smarzowski jest macherem filmowym co się zowie, swój antyklerykalny zew ubrał w formę filmową nieznoszącą sprzeciwu, którą, w swej emocjonalnej recenzji z Gdyni, określiłem mianem antyklerykarnego Żyda Susa, przyrównując - być może nieco emfatycznie i drastycznie - Kler do słynnego, antyżydowskiego filmu propagandowego, z 1940 r., w reżyserii Veita Harlana. Ohydnie propagandowego "dzieła", który obejrzało ponad 40 mln ludzi w okupowanej Europie, a który dla hitlerowskiego reżimu miał być "usprawiedliwieniem" rasowej nienawiści Aryjczyków do przedstawicieli Narodu Wybranego, ukazanego - mniej więcej - w ten sam sposób, w jaki Smarzowski ukazuje w swym filmie przedstawicieli polskiego kleru: jako odrażających indywiduów rządnych młodych ciał i pieniędzy, wypranych z jakiejkolwiek moralności.

Również i forma filmu Smarzowskiego (przyznajmy wirtuozerska) oparta głównie na precyzyjnie wykorzystanym montażu (mamy tu nawet montaż intelektualny, ukazujący "ostatnią wieczerzę" księży, "zjadających" symbolicznie ofiary swych pedofiliskich rządz) niejako wymusza na oglądającym film widzu taką (czyli właśnie negatywną względem polskiego kleru jako całości) reakcję.

Coś jak w "Eksperymencie Lodovicka" w słynnej Mechanicznej pomarańczy Burgessa i Kubricka, gdzie główny bohater epatowany sugestywnymi obrazami przemocy jest niezdolny do jej zadawania. Słowem precyzyjnie skonstruowany film Smarzowskiego, grający na najwyższych uczuciowych diapazonach, odpowiednio podkręconych przez filmową formę nikogo nie mógł pozostawić obojętnym, ale - jak właśnie we wzorcowo zrealizowanym montażu intelektualnym, mistrza tym razem bolszewickiego kina propagandowego Eisensteina - programując widza na jedynie słuszną reakcję: w tym przypadku jednoznacznie potępienia Kościoła Katolickiego jako całości, dla którego, według twórców filmu, jedynym ratunkiem jest samozagłada.

W gorącym okresie po premierze filmu, głosiłem tezę, że jest to nie tylko atak na Kościół Katolicki jako Kościół sam w sobie, ale również (pośrednio) na polityczne instytucje, którym Kościół daje parol, czyli prawicowe ugrupowania polskie, przede wszystkim PIS, podług starej zasady "podle stawu groble sypią". Przy okazji wskazując gdzie leży "bezkarność" i samowładza Kościoła w Polsce - ukazując jego wkład w proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości z komunistycznego jarzma. Od premiery filmu minęło już ponad pół roku, podczas którego film obejrzała w polskich kinach rekordowa liczba pięciu milionów kinomanów (wynik ten pobił super-rekordzistę kinowego filmów wyświetlanych po 1989 r., czyli Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana).

Był to z pewnością efekt "otwartych drzwi", jaki uzyskał film Smarzowskiego, jako że właściwie nikt (nie licząc propagandowych antyklerykalnych filmów realizowanych za komuny, na czele z Drewnianym różańcem Petelskich, do którego zresztą film Smarzowskiego w jakiś sposób nawiązuje) nie ukazał w polskim kinie tak, na swój sposób, "epickiego" obrazu tego, co dzieje sie wewnątrz Kościoła Katolickiego. Szkoda jednak, że owe drzwi otworzyli ludzie, których zamiarem nie było "przewietrzenie" otwieranych pomieszczeń, lecz ich zdemolowanie. (Osobną kwestią pozostaje fakt, że strona kościelna powinna się zdobyć na podobny, bardziej obiektywny obraz).

Oczywiście, być może jedyna pozytywna rzecz, jaka wiąże się z tym frekwencyjnym fenomenem, jest fakt, że oto okazało się, że kino to wciąż ważne, jeśli nie najważniejsze medium, gdzie dzieją się rzeczy naprawdę istotne. (Stąd tak duża odpowiedzialność filmowców za to co, i jak się w kinach pokazuje. W kinach, gdzie tworzy się i nadaje znaczenie symbolom. A jak mawiał - pozostając "w temacie" dr Goebbels: "kto rządzi symbolami, ten rządzi narodami").

Teraz jednak możemy obejrzeć sobie film Smarzola w domowym zaciszu, jeszcze raz weryfikując jego wartość. I muszę powiedzieć, że ponowne obejrzenie (już chyba czwarte albo piąte z kolei), tym razem kameralne, Kleru... jeszcze bardziej umocniło mnie w mojej krytycznej postawie. Co dziwne, bo zwykle filmy, które bezwzględnie traktuje po pierwszym, zwykle bardzo emocjonalnym oglądzie, z czasem wytracają odium "bardzo złego filmu", zaczynając się "mienić" nieco innymi "kolorami".

Niestety, nie w przypadku Kleru, który oglądany na mniejszym niż kinowy ekran, jeszcze bardziej ukazuje swoje ohydne, jednowymiarowe, propagandowe oblicze, do tego podkreślone przez (miejscami) paradokumentalną formę. Rzecz jasna jako dokonanie realizacyjne ponowna lektura filmu Smarzowskiego potwierdza mistrzostwo tego reżysera.

Ale jest to - w przypadku Kleru - mistrzostwo filmowego rzemieślnika, który robi film z tezą, a środki filmowego wyrazy zastosowane do realizacji filmu służą tylko jednemu - by tę tezę wyłożyć jak najdokładniej i przekonać do niej wszystkich widzów. Daleko więc Klerowi  do filmów prawdziwie artystycznych, będących próbą przeniknięcia istoty dobra i zła, tak przecież istotnej, jeśli nie najistotniejszej w kwestii życia osób duchownych. Brakuje nie tylko ukazania tego, co dobre w polskim Kościele Katolickim, a przecież dobro duchowe jakie daje Kościół wielu ludziom (pomijam  już kwestię wszelkich działań charytatywno - edukacyjnych) jest niewspółmiernie większa od zła, jakie również staje się udziałem posłanników Chrystusa na Ziemi. Nie mówiąc już właśnie o roli, jaką pełni Kościół Katolicki w moderowaniu życiem duchowym całego społeczeństwa, umacniając w nim wartości stanowiące po prostu o jego istnieniu jako narodu właśnie.

Dlatego daleko Klerowi do tak wspaniałych przedstawień kina transcendentego jak adaptacje prozy Bernanosa dokonane przez Francuzów (Bressona w Dzienniku wiejskiego proboszcza, czy Pialata w Pod słońcem Szatana), lub też filmów Dreyera, Bergmana czy Melville'a. Można oczywiście powiedzieć, że "gdzie pan, gdzie kram", że reżyserska klasa Smarzowskiego, to nie mistrzostwo wielkich mistrzów kina duchowego.

Otóż, powiem właśnie, że nie, że Smarzowski, w gruncie rzeczy jest człowiekiem i artystą wrażliwym, że po prostu dał się ponieść łatwiźnie, jaka związana była z realizacją filmu, który dokopuje Kościołowi Katolickiemu w Polsce po całości, wpisując się w antyklerykalna nagonkę anty-PIS-owskiej opozycji.

Bo jestem pewny, nie tylko dlatego, że miałem okazję poznać Wojciecha Smarzowskiego, ale też że znam i cenię inne jego filmy (na czele oczywiście z Wołyniem), że twórca Domu złego, mógł zrealizować film bardziej złożony, ukazujący też to, co dobre w Kościele Katolickim, w którym mimo wszystkich błędów i wypaczeń wciąż pracuje Duch Święty (wystarczyło choćby zmienić zakończenie: ksiądz Kukuła, wyratowany z płomieni staja poparzony by odprawić Mszę Świętą...), Kościele zaspokajającym głód ludzkich serc, których nikt i nic nie jest w stanie zaspokoić, nawet tak intensywna sztuka, jak sztuka filmowa. Ale reżyser Kleru  dał się uwieść ciemnej stronie mocy i zrobił mistrzowskie kino propagandowe na pięć milionów widzów. Ale Boga w tym Kościele niestety nie ma

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Polityka Prywatności