Aquaman, w reżyserii Jamesa Wana - jeden z ostatnich hollywodzkich przebojów - to, ni mniej nie więcej, tylko przeróbką ezoterycznych treści ożywających w mityczno-pogańskich źródłach ideologii nazistowskiej. Ta fantazja filmowa miejscami jako żywo przypomina filmową fantastykę z Geobbelsowskiej UFY.
Ponieważ Kraków to "miasto uczelni" co i rusz organizowane są interesujące konferencje naukowe. W grudniu Wydział Humanistyczny AGH zorganizował konferencję poświęconą ezoterycznym motywom w popkulturze - zjawisku tyleż fascynującemu, co wciąż (przynajmniej na gruncie polskiej nauki) niezgłębionemu. A przecież "alternatywna duchowość" wdziera się drzwiami i oknami do masowej kultury, zapełniając małe i duże ekrany czarami, jasnowidzami, mocami tajemnymi, spiskami tajnych organizacji, czy różnej maści wyznawcami okultyzmu (co daje pozytywny efekt, pokazując, że człowiek wciąż ma metafizyczne ciągoty i pragnienia - w dobie racjonalizmu i elektronicznych ekstensji).
Podczas rzeczonej konferencji mówiłem na temat związków nazizmu i III Rzeszy, i ich śladów we współczesnej, zwłaszcza filmowej popkulturze: począwszy od kina grozy, a skończywszy na komiksach i filmach super-bohaterskich (z których słynny Hellboy - opowieść o diable z piekła rodem przysłanym na pomoc nazistom, ale przejętym przez wojsko amerykańskie - jest najsłynniejszy). Okazuje się jednak, że temat wciąż "żyje" w amerykańskim kinie, objawiając się niekiedy w sposób zaskakujący.
Oto wybrałem się na kolejny, super-bohaterski film, tym razem z Universum DC (któremu od czasu monumentalnego Bataman vs Supermana nie bardzo się wiedzie) - Aquamana, w reżyserii Jamesa Wana (dotychczas specjalisty od horrorów). Film ten miał być gwoździem do trumny super-bohaterskich filmów z DC (kto wierzył w powodzenie opowieści o człowieku-rybie?), a okazał się wielkim przebojem, pokonując w cuglach nawet przeintelektualizowane ale przebojowe Batmany Christophera Nolana. I co się okazało podczas seansu? Że Aquaman Wana to jest coś wprost nieprawdopodobnie "ezoterycznego". Niby jest to super-bohaterska, bezpretensjonalna epika utrzymana w formie campowej baśni, ale czym ten film jest NAPRAWDĘ?
I wszystko to odnajdziemy w Aqaumanie - z tą jednak różnicą, że aryjskie, proto-nazistowskie Królestwo Atlantów jest zwalczane przez "mieszańca" (czyli jakby powiedział Lanz podczłowieka-"małpoluda") . Naszego Aquamana: "krzyżówkę" Maorysa i pięknej księżniczki Atlantki (w tym filmie, jak stoi w arianozofii wszyscy Atlanci są piękni! ;-)). Tak oto ezoteryczne majaki III Rzeszy, odpowiednio podrasowane i zmienione w duchu hollywoodzkiej poprawności (nazistowskiego Ubermenscha zastępuje tu "skundlony" Mesjasz Człowiek-Ryba, podobny jednak do germańskiego Zygryda dobywającego magicznego oręża by ujarzmić uberbestię), jak kosmiczny Vril zasilają niezniszczalne cylindry motorów Globalnej Fabryki Snów.
Otóż jest to, ni mniej nie więcej, ale przeróbka ezoterycznych treści ożywających w arianozofii Bławackiej, atlantologii Adolfa Lanza i teorii ras Rudolfa von Sebottendorfa - czyli mityczno-pogańskich źródłach ideologii nazistowskiej, zakładających, że Proto-germanie wywodzą się z rasy Atlantów, wysoko stechnicyzowanej cywilizacji, panującej nad źródłem Vrilu - kosmicznej energii - których królestwo zniknęło po katastrofie morskiej w erze Hiperborejskiej.
Przy czym ta fantazja filmowa ma jeszcze jedną cechę zbieżną z kinematografią III Rzeszy - soczyście kolorowy i wizualnie odjechany film Wana (Dolph Lundgren ujeżdżający pancerne koniki morskie, to coś z czym zmierzyć się trzeba samemu) - miejscami jako żywo przypomina filmową fantastykę z Geobbelsowskiej UFY, choćby Przygody barona Munchausena Josefa von Baky, z 1943 r. Wydaje się więc, że kino III Rzeszy (a także ideologia jaką reprezentowała, rzecz jasna odpowiednio zmodyfikowana) - tzw, "zakazana kinematografia" - świetnie się ma we współczesnym kinie, będąc niezgłębionym źródłem inspiracji. Także, a może przede wszystkim, w wysokobudżetowym kinie hollywoodzkim.
Wszystkich jednak, którzy wybiorą się do kina na film Wana (również by wychwycić ezoteryczne wątki) ostrzegam: Aquaman to jest jak jazda na wściekłym rekinie, gigantomachia hollywoodzka w czystej postaci. Albo to się kupuje w całości albo odrzuca po pierwszej scenie kiedy Nicole Kidman strzela z plazmatycznego karabinu do wodnych ludzi.