Umarł biskup Pieronek. Od lat na emeryturze, ale ciągle obecny w życiu publicznym. Choć pewnie bardziej w jego świeckich rejonach, bo polski Kościół byłego rzecznika i sekretarza Konferencji Episkopatu Polski, zupełnie zmarginalizował. W czasach, kiedy Kościół niczego z Państwem nie musi negocjować, bo już prawie wszystko ma, a resztę potrafi wymusić w zamian za polityczne poparcie, doświadczenie biskupa nikomu nie było już potrzebne.
Mieszkał więc biskup Pieronek w swoim pięknym, acz niewielkim mieszkaniu, na wawelskim wzgórzu, niczym w wieży. Mógł tylko z tej wieży, za pośrednictwem mediów czasem coś krzyknąć, ale jego koledzy po fachu nie bardzo chcieli słuchać. Wielu krakowskich, i nie tylko krakowskich dziennikarzy, miało jego numer telefonu, nigdy nie odmawiał komentarza, rozmowy. Dodatkowym bonusem spotkania był widok z okna na Kraków i Wisłę. Biskup, fotograf amator, utrwalał ten widok niezliczoną ilość razy, o różnych porach roku i dnia. Marzył o zdjęciu klasztoru na Bielanach ze wschodzącym słońcem w tle. Taka konstelacja zdarzała się tylko dwa razy w roku. Nie wiem czy mu się udało.
Raz w roku organizował w Krakowie międzynarodową konferencję, na którą zapraszał europejskich hierarchów, intelektualistów i polityków. Chciał ich, i pewnie samego siebie, przekonać, że polski Kościół to nie tylko nacjonalistyczne kazania i audycje w Radiu Maryja. Złośliwi mówili o kościelnym salonie, krakowscy kurialiści i księża trzymali się od tych spotkań na bezpieczną odległość.
Mówił, co myślał, językiem często dosadnym. Zdarzało mu się powiedzieć o kilka zdań za dużo. Jak to o “feministycznym betonie, który trzeba by rozpuszczać kwasem solnym”, czy o dzieciach Frankensteina, w kontekście metody in vitro. Czasem za takie wypowiedzi przepraszał, czasem nie. Nie był bowiem biskup Pieronek progresistą, nie był nawet liberałem. Był tradycjonalistą, przywiązanym do nauk polskiego papieża Jana Pawła II, którego był wieloletnim współpracownikiem, jeszcze od lat 60tych ubiegłego wieku.
Chciał znaczącego miejsca Kościoła w życiu publicznym; był gotowy walczyć z tymi, którzy chcieliby wepchnąć katolicyzm do kruchty i zakrystii. Tym, czemu się jednak zdecydowanie sprzeciwiał, było upartyjnianie religii i zawłaszczanie jej przez jedną polityczną opcję. Rozumiał, że sojusz tronu z ołtarzem degeneruje i państwo, i religię. Był prawnikiem i wierzył, że mądre i szanowane prawo i konstytucyjne zasady umożliwią w miarę spokojną egzystencję wierzących i niewierzących. Łamanie Konstytucji i zasad państwa prawa budziło w nim zdecydowany sprzeciw.
Już kilka godzin po śmierci bp. Pieronka można było w mediach społecznościach obserwować dość zdumiewający sojusz prawych i lewych harcowników, którzy z równą zaciekłością przerzucali się prawdziwymi i podkręcanymi cytatami z wypowiedzi biskupa. T-shirt z hasłem „nie płakałem po Pieronku” ubrali zgodnie słuchacze rozgłośni O. Rydzyka i działacze i działaczki LGBT... Wrogie plemiona nie potrzebują rozmowy, a tylko haseł zagrzewających do wojny. Przestrzeń, w której chciał żyć biskup Pieronek jako katolicki ksiądz i jako obywatel, przywiązany do zasad państwa prawa, radykalnie się skurczyła.