Są słowa, które leżą latami spokojnie w słownikach i prawie nikt z nich nie korzysta. I nagle okazują się niezbędne do opisania rzeczywistości. Ostatnio taką karierę robi słowo „tarcza”. Już nikt nie pamiętał, co oznaczało, że ktoś wrócił „na tarczy”, w przeciwieństwo do określenia „z tarczą”. Nic w tym dziwnego. Tarcza to słowo z czasów, kiedy walczyło się mieczem.
Później występowało jedynie jako tarcza telefonu. Nikt już dziś takich telefonów nie używa. Tak jak nikt dziś nie mówi o tarczy zegarka. Wydawało się, że słowo to umrze po wypełnieniu swej wiekowej misji. I nagle jest! Pojawiła się tarcza, jako osłona przed kryzysem związanym z pandemią. Tarcza to zbiór przepisów mających pomóc przedsiębiorcom w przetrwaniu kryzysu.
Reklama
Czasem w ten zbiór wciskają się przepisy dotyczące innych spraw, a to o wyborach korespondencyjnych, a to o kościele, ale przecież w efekcie pomogą przedsiębiorcom na pewno. Tylko przedsiębiorcy jeszcze o tym nie wiedzą.
W każdym razie słowo zostało odkurzone. W Krakowie jesteśmy świadkami rewolucji w organizacji ruchu drogowego. I proszę cytat: „Zmiany na Grzegórzeckiej wprowadzano w ramach tzw. Tarczy dla Mobilności, polegającej na wydzieleniu większych powierzchni dla pieszych i rowerzystów.”
Nie chcę zagłębiać się w ocenę tej rewolucji. Zawsze piesi byli przeciwnikami kierowców wraz z rowerzystami, którzy są przeciwnikami pieszych wraz z kierowcami, którzy są przeciwnikami rowerzystów wraz z pieszymi. Tu tarcza ewidentnie się przyda.
Konflikty pojawiają się w zależności od tego, z jakiego sposobu poruszania się korzystamy. Nóg, roweru czy auta. I co najciekawsze, konflikt się pojawia natychmiast po zmianie sposobu przemieszczania się. Rowerzysta wsiadający do samochodu nie lubi pieszych, z których znaczna część właśnie wysiadła z auta. Dlatego tarcza jest niezbędna.
Kiedy się rozglądniemy po naszej rzeczywistości, zorientujemy się, że jest nam potrzebna niezliczona liczba tarcz. I jedna nad całym krajem. Chroniąca przed głupotą. Ot przykład z pobliskiej Lanckorony. Czytam, że: „Dyrektorka ośrodka kultury w Lanckoronie straciła pracę, bo - jak twierdzi wójt - przekroczyła uprawnienia w czasie epidemii. Chodzi o... szycie maseczek dla seniorów.”
Wójt Lanckorony na kulturze się zna i wie, że szycie maseczek to nie jest działalność kulturalna. Swoją drogą, pani dyrektor chyba znała wcześniej wójta i mogła przewidzieć jego reakcję. I akcję szycia maseczek ochronić tarczą. Nazywając ją na przykład: „Kulturalne szycie maseczek” – chodziłoby o akcję polegającą na tym, żeby w czasie szycia nie przeklinać, kiedy ktoś się ukłuje.
Albo zorganizować festiwal muzyki nowoczesnej z premierowym wykonaniem utworu: „koncert na maszynę do szycia, igłę i nitkę”. Sądząc po wyrobieniu wójta, myślę, że mogło by się udać. A już na pewno, gdyby wysłała mu zaproszenie na „Wernisaż tysiąca masek”. Tajemniczość określenia „tysiąca masek” wójta by powaliła. A tyle akurat maseczek udało się pracownikom domu kultury wykonać.
Kończę ten tekst o tarczy i wójcie hasłem „Wójcie już Ciebie w Lanckoronie wys – tarczy”.
Reklama