Krakowska prokuratura nie rezygnuje z wyjaśnienia sprawy zaginionego blisko 30 lat temu Roberta Wójtowicza, studenta z Nowej Huty, ale - jak mówi prokurator Janusz Kowalski - z uwagi na dobro postępowania nie udziela żadnych informacji. Śledczy nie chcą ujawnić, na ile potwierdziły się tropy, o których było głośno kilka lat temu prowadzące do trzech byłych wikarych z parafii św. Maksymiliana Kolbe w Nowej Hucie - Mistrzejowicach. Robert należał do duszpasterstwa akademickiego, prowadzonego przy tej parafii.
Reklama
Od zaginięcia Roberta Wójtowicza 20 stycznia tego roku minie 29 lat. Robert miał wówczas 23 lata. Studiował psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, kochał czytanie książek i grę na gitarze, był bardzo zżyty z rodzicami i bratem, sporo czasu spędzał ze znajomymi i duchownymi z duszpasterstwa.
W dniu zaginięcia, w 1995 roku, wyszedł z domu, żeby wyrzucić śmieci, potem wybierał się na wykłady i do biblioteki. Jednak już 3 lutego 1995 roku policja ustaliła, że wyjście Roberta z domu było spowodowane również spotkaniem z nieustalonym mężczyzną. Mimo skrupulatnej pracy policji długo nie udało się podjąć żadnego istotnego tropu.
Nowe wątki w sprawie, które mogą prowadzić do jej wyjaśnienia, pojawiły się wiele lat po zaginięciu Roberta. W 2015 roku śledztwo zostało na nowo podjęte przez Archiwum X, elitarną jednostkę policji w Krakowie, zajmującą się niewyjaśnionymi sprawami kryminalnymi sprzed lat. Funkcjonariusze Archiwum X rozwiązali wiele z nich.
W sprawie Roberta, 20 lat po jego zaginięciu uznali, że to kolejny przypadek sprawy uznawanej dotąd za zaginięcie, która faktycznie okazuje się być morderstwem, a mordercą jest najpewniej ktoś dobrze Robertowi znany. Wtedy też pojawiły się ślady, prowadzące do trzech duchownych, w roku zaginięcia Roberta - wikarych w parafii św. Maksymiliana Kolbego w Nowej Hucie - Mistrzejowicach.
Duchowni zostali przesłuchani. W 2018 roku również krakowska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie zamordowania Roberta, a rok później swoją pomoc zaproponowała śledczym krakowsk kuria. Na ile podjęte wówczas tropy zostały potwierdzone, nie wiadomo, prokuratura powołuje się na dobro śledztwa i nie informuje o jego postępach.
Reklama
Zmarły niedawno ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski napisał na swoim blogu, że wierzy, iż sprawa zostanie w końcu wyjaśniona. "W tej sprawie porusza mnie ogromnie tak sama zbrodnia (zaginiony student psychologii najprawdopodobniej nie żyje), jak i zmowa milczenia wokół niej. Jest rzeczą bowiem wręcz niemożliwą, aby żadna z osób ze studiów oraz parafii i Duszpasterstwa Akademickiego nic nie wiedziała" – podkreślał ksiądz Zaleski.
I napisał: "Przeciwwagą dla tej zmowy milczenia jest heroiczna postawa ojca, który w wciąż szuka prawdy, doznając jak biblijny Hiob niewyobrażalnego cierpienia i upokorzenia. Nie pragnie on zemsty, ale możliwości zapalenia znicza na grobie swego ukochanego syna".
Robert Wójtowicz wraz z rodziną mieszkał na nowohuckim osiedlu Złotego Wieku. Jego ojciec, Lech, przez wiele lat skrzętnie kolekcjonował wszystkie wycinki z gazet, zdjęć, dokumentów, dotyczące sprawy Roberta i z uporem dążył do wyjaśnienia sprawy zaginięcia syna.. Nawet policjanci przyznają, że okazało się to bezcenne w śledztwie.
Wiele razy podkreślał, że wybaczy mordercy syna i że marzy tylko o tym, żeby policja odnalazła ciało syna. W reportażu, przygotowanym kilka lat temu przez Karolinę Gawlik dla naszego portalu mówił: “Robuś został pogrzebany przez mordercę i nie było przy nim nikogo. Ta myśl nie daje mi spokoju. Ta rana się nie zagoiła, przyschła tylko”.