Porsche, Ferrari, Lamborghini to tutaj chleb powszedni, samochody za milion złotych nie robią na nikim wrażenia, fakt, jak podjedzie zabytkowy Aston Martin (wartość – bagatelka 8 milionów złotych) robi się zbiegowisko. Kto nie chciałby dotknąć bryki Jamesa Bonda…
Gdyby nie parking zapchany drogimi samochodami, Kuro detailing na Cichym Kąciku robiłoby wrażenie zwykłej myjni z warsztatem, no może trochę bardziej zadbanej, niż większość podobnych przybytków w Krakowie. Ot hala, jak każda, w środku kilka pomieszczeń, jakiś podnośnik, biuro.
Niby nic szczególnego, a bywa, że klienci ustawiają się w kolejkach na wiele tygodni wprzód. Nie (tylko) po to, by porządnie umyć samochód. Fakt, tu nikt nie użyje brudnej szmaty do przecierania maski Maserati, a resztki błota wydłubią nawet ze śruby mocującej koło, ale szorowanie auta, to zazwyczaj dopiero wstęp do „prawdziwej zabawy”.
Kiedy zobaczyłem chłopaków przeglądających z latarką maskę Cayenne, centymetr po centymetrze, w poszukiwaniu najdrobniejszych rysek, przyszło mi do głowy, że ktoś ma tu nierówno pod deklem. Ale ostatecznie właśnie za to im płacą. Detailerzy potrafią tu (zazwyczaj bez lakierowania) doprowadzić stary, „zasznitowany" samochód z wgnieceniami – do stanu „salonowego”. A później nakleją jeszcze niewidoczną folię ochronną, żeby nie trzeba było do nich za szybko wracać.
Klienci zostawiają tu zazwyczaj od kilkuset do kilku tysięcy złotych. O ile oczywiście nie zażyczą sobie poważnej przeróbki. W tuningu – sky is the limit. Pal licho jeszcze, gdy klient zamówi przeróbkę wydechu (żeby brykę było słychać), ale w Kuro przerabiają całe silniki. Moc razy dwa? Nie ma problemu, za pieniądze (duże) kupić tu można prawie wszystko.