Wciąż nie wiadomo co było powodem masowego śnięcia ryb w rzece Wildze. Aktywiści alarmowali, że padły tysiące ryb. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska najpierw twierdził, że martwych ryb było kilkanaście, potem kilkadziesiąt, by w końcu doliczyć się kilkuset. Wojewoda małopolski Łukasz Kmita uważa, że nie ma katastrofy ekologicznej.
Reklama
Jak informowali aktywiści pod koniec tygodnia w okolicach ul. Zakopiańskiej zebrano i zutylizowano ok. dwóch tysięcy martwych kleni i boleni. Wojewoda powołał zespół, który ma zbadać sprawę, uruchomiono też całodobową infolinię dla sygnalistów.
Nie wiadomo co było przyczyną śnięcia ryb. WIOŚ przypuszcza, że przyducha, czyli spadek zawartości tlenu w wodzie z powodu wysokiej temperatury. Nadal jednak nie ma wyników badań wody, które potwierdziłyby to przypuszczenie. Obecnie w Wildze inspektorzy WIOŚ nie stwierdzają martwych ryb.
Wojewoda Łukasz Kmita poinfoormował, że powołał zespół, który ma stale monitorować stan wód w regionie. W jego skład wchodzą eksperci z WIOŚ, związku wędkarskiego, specjaliści z Uniwersytetu Rolniczego, policja, straż pożarna i Wody Polskie. W okresie wakacyjnym działa też całodobowa infolinia 987, pod którą można zgłaszać przypadki zaobserwowania śniętych ryb w małopolskich rzekach.
Jednak według wojewody Kmity „sytuacja na rzece Wildze nie jest katastrofą ekologiczną”. Jego zdaniem sprawa została wykorzystana politycznie przez "pseudoaktywistów i Łukasza Gibałę", który w sprawie martwych ryb złożył zawiadomienie do prokuratury.
Zdaniem aktywistów i Gibały mogło dojść do popełnienia przestępstwa, polegającego na zanieczyszczeniu środowiska w znacznych rozmiarach.