Na karę dozywotniego więzienia skazał krakowski sąd Roberta J., oskarżonego o zamordowanie przed 24 laty w Krakowie studentki religioznawstwa UJ i oskórowanie jej po zabójstwie. Chory na schizofrenię Robert J. pięć lat spędził w areszcie. Według dziennikarki śledczej Gazety Wyborczej policja i prokuratura manipulowały dowodami w tej sprawie.
Trwający trzy lata proces Roberta J (od pięciu lat jest w areszcie) został utajniony na wniosek prokuratury. Jak podkreślają eksperci w całej sprawie brak było jednoznacznych dowodów winy, wszystko opierało się na poszlakach, a dziennikarka Dużego Formatu Gazety Wyborczej Monika Góra w reportażu opublikowanym w sierpniu wypunktowała manipulacje policji i prokuratury.
Nazwisko Roberta J. pojawiło się już na początku śledztwa w 1998 roku, było w pierwszym tomie akt. Doniósł na niego jego znajomy, który – według obecnie analizujących tę sprawę ekspertów – sam mógł być sprawcą zbrodni. Zmarł jednak w 2007 roku. Jemu zarzutów nigdy mu nie postawiono.
Roberta J. przesłuchano tylko w charakterze świadka. Przeszukano też mieszkanie, ale twardych dowodów nie znaleziono i wówczas nie został zatrzymany.
Reklama
Robert J. cały czas konsekwentnie twierdził, że nie znał Katarzyny, a po raz pierwszy zobaczył ją na zdjęciu w komendzie policji. Śledczy wysuwali wiele koncepcji na temat tego, gdzie mogli się spotkać, jednak dowodów na to, że w ogóle się znali, nie ma.
Mężczyznę zatrzymano dopiero w październiku 2017 r. w jego mieszkaniu na krakowskim Kazimierzu.
Wśród dowodów winy są np. dwa włosy znalezione w jego mieszkaniu, które miały rzekomo należeć do ofiary. Tyle tylko, że taką hipotezę postawiono na podstawie mało precyzyjnej analizy morfologicznej.
Zarzucano mu, że zrobił remont w mieszkaniu, by zatrzeć ślady, choć faktycznie do remontu doszło kilka miesięcy przed zbrodnią. Zarzucano mu także symulowanie choroby psychicznej, choć był już leczony i przebywał w szpitalach psychiatrycznych na wiele lat przed zbrodnią. Zdaniem Moniki Góry podobnych manipulacji dowodami było więcej.
Reklama
Katarzyna Z., 23-letnia studentka religioznawstwa UJ, zniknęła 2 listopada 1998 r. Dwa miesiące później załoga pchacza barek "Łoś" wyłowiła z Wisły wielki płat skóry. Tydzień później pracownicy stopnia wodnego na Dąbiu zaalarmowali policję, że w kracie wyłapującej odpadki z Wisły utkwiła ludzka noga.
O tym, że szczątki wyłowione z Wisły należą do 23-letniej Katarzyny Z., śledczy ustalili kilka miesięcy później dzięki badaniom DNA.
Oskarżony przyjął wyrok spokojnie. Wyrok nie jest prawomocny. Podobnie jak sam proces, sąd utajnił uzasadnienie wyroku. Z pewnością będzie apelacja obrony.