Większość znanych mi lekarzy nie lubi mówić o cudach. Zdarzają się jednak na ich ścieżce takie przypadki, które i dla nich są ciężkie do opisania, wytłumaczenia. Jak na przykład ten, gdy dziecko podejmuje walkę o życie w brzuchu mamy, mimo że ta doznała udaru. Tak się stało w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, gdzie po 56 dniach od śmierci kobiety, dziewczynka przyszła na świat. Dziś ma siedem miesięcy. Jak wyglądała walka o życie dziecka?
O niesamowitym dokonaniu krakowskich lekarzy usłyszeliśmy obok doniesień z Brna, gdzie dziewczynka przyszła na świat po 117 dniach od śmierci mózgu jej matki. Mimo że te informacje zbiegły się ze sobą, nie są to częste przypadki w medycynie. Jak mówi dr Wojciech Serednicki ze Szpitala Uniwersyteckiego, nie ma na świecie podręcznika, który dyktowałby lekarzom, jak w takiej sytuacji działać.
“Każdy stres mamy odbija się na dziecku, dlatego poinformowaliśmy o tej pacjentce dopiero w siódmym miesiącu, gdy trafiła do domu. Na razie jest wszystko dobrze, ale nie wiemy, czy jutro też tak będzie. Nie wiemy też, jak to się wszystko udało… Bo jakby odtworzyć leczenie, to każdy z jego etapów, zawsze miał swoje alternatywy, a my wybieraliśmy tylko jedną ze ścieżek. Nasze decyzje, witalność dziecka, wola natury - wszystkie te elementy tak się ułożyły, że dziewczynka przeżyła” - opowiada doktor.
Emocje, do których nie da się przygotować
Matka dziewczynki doznała udaru, mimo że była zdrową, młodą osobą. Lekarze stanęli wówczas przed jednoznaczną, ale wciąż trudną decyzją o ratowaniu dziecka. Wiadomo, że trzeba o nie walczyć i utrzymywać życie matki za pomocą aparatury - ale w jaki sposób to robić, żeby nie uszkodzić płodu? Leczenie wymagało mnóstwa konsultacji, rozmów, przemyśleń. Ale to i tak nie było najtrudniejsze dla krakowskich specjalistów.
“Największym problemem była akceptacja tego faktu, że twoja pacjentka nie żyje. Świadomość, że jej nie leczysz, a jednak opiekujesz się nią tak, jak każdym innym pacjentem, była bardzo trudna emocjonalnie i mentalnie. Do zmagania się z trudnościami medycznymi jesteśmy wyszkoleni, doświadczeni. Do tego typu emocji nie da się przygotować i nie da się ich wyłączyć” - mówi dr Serednicki.
Czytali, trzymali za rękę, śpiewali kołysanki
Przez te sześć tygodni nad pacjentką czuwał cały zespół: lekarze, rezydenci, pielęgniarki. Ogromnie ważna była współpraca z rodziną. Bliscy trzymali kobietę za rękę, mówili do niej. Dziecku czytali książeczki, śpiewali kołysanki. Lekarze dbali na przykład o to, żeby maszyny nie funkcjonowały zbyt głośno.
“Zrozumienie, czy ta osoba jest, czy jej nie ma, to dla najbliższych, którzy na dodatek nie są lekarzami, sprawa szczególnie trudna. Rozmawialiśmy codziennie. Komunikacja między nami była wzorowa, ale na pewno nie łatwa. To, że ustaliliśmy coś w poniedziałek, wcale nie oznaczało, że nie będziemy o tym mówić ponownie we wtorek” - wspomina z uznaniem lekarz.
W momencie decyzji o cesarskim cięciu, dziewczynka ważyła 1250 gramów. Po przyjściu na świat opiekowali się nią neonatolodzy. Poród odbył się po 56 dniach od śmierci matki. Lekarze wyjaśniają, że nie ingerują w życie domowe malutkiej pacjentki, choć wiadomo, że bardzo mocno zapisze się ona w ich pamięci.
Tu zwycięstwa są rzadkie
Dr Serednicki podsumowuje: “Medycyna intensywna nie jest medycyną sukcesów. Pamiętamy nasze przegrane, ale te bardzo rzadkie zwycięstwa również. Ta pacjentka była z nami bardzo długo na oddziale, zespół zaangażował się emocjonalnie w jej opiekę, więc jest dla nas szczególna. Każdy z naszych pacjentów to ktoś ważny, ale niektórzy zapisują się w nas mocniej.