Możesz minąć na ulicy kobietę czy mężczyznę, których bujna, gęsta, fryzura wywoła zachwyt lub zazdrość. Nawet nie pomyślisz, że to włosy z Długiej 14 – gdzie w ukrytym podwórku powstają najpiękniejsze peruki w mieście, a może i w Polsce. Dzieła Barbary Żmudy i Doroty Boruty nosi Jezus z kościoła św. Marka czy sam Lajkonik.
Reklama
Tutejsze warkocze mają też artystki zespołu „Słowianki” i nie jeden Mikołaj nosi brodę z Długiej. Najbardziej w pamięć zapadają jednak ci klienci, z którymi jest się (prawie) całe życie. I to ich życie się zmienia (nalepsze).
Wyjątkowe podwórko przy Długiej
Jedna klientka przyszła pierwszy raz, gdy uczyła się w technikum, miała 17 lat. Potem złożyła zamówienie na ślub. Teraz, już jako mama dwójki dzieci, przychodzi co kilka lat, bo peruka wytrzymuje jakieś trzy. Lekarze do tej pory nie wiedzą, czemu wyszły jej włosy. Przy każdej wizycie opowiada, co zmieniło się w jej życiu. Perukarka musi być trochę jak przyjaciółka.
Reklama
Dlatego pani Dorota zakochała się w tej sztuce, mimo że początkowo chciała zostać nauczycielką. Nauczyła się fachu od swojej mamy, Barbary, która tkaniem naturalnych peruk zajmuje się od 50 lat. Najpierw w teatrze, później we własnym zakładzie, który "chodził" po całym Krakowie, aż wreszcie 27 lat temu trafił na podwórko przy ulicy Długiej 14.
Pomaganie sprawia im wielką frajdę, choć bywa ciężko, bo nie wszystkie kobiety godzą się z łysieniem tak, jak wtedy 17-letnia uczennica technikum. Niektóre przeżywają traumę, zamykają się w domu. Chorują też dzieci. Kiedyś pani Barbara jeździła na onkologię do Szpitala w Prokocimiu mierzyć główki pacjentom. Przy odbiorze zamówienia często razem płakali ze wzruszenia. Jeden z lekarzy powiedział jej wprost: nowe włosy mają widoczny wpływ na proces leczenia dzieciaków.
Perukarka czasem musi być stolarzem
Perukarka najpierw mierzy głowę, później robi wywiad: jaki ma być kolor włosów, czy woli proste, czy kręcone. Trzeba je ostrzyc, pofarbować, rozjaśnić, zrobić trwałą. Czyli wszystko to, co fryzjerka, tylko nie na żywej głowie, ale na manekinie. Drewniane głowy na półce zakładu mają nawet 60 lat. „Dziś stolarze nie umieją zrobić dobrej głowy. Czasem sama robię za stolarza” – mówi pani Barbara.
Do zakładu przy Długiej przyjeżdżają ludzie z całej Polski, czasem z Europy. Zostało bowiem naprawdę niewiele miejsc, gdzie peruki robi człowiek, a nie maszyna. Tutaj surowcem są wyłącznie włosy naturalne – na jedną perukę potrzeba ich około 20 deko. W przypadku gęstej, bujnej – ponad 30. Powstaje około dwóch tygodni, więc klienci czekają nawet trzy miesiące na odbiór. W międzyczasie artystki z Długiej robią mniejsze zamówienia – tupeciki, treski, płaszczyki, warkocze.
Fryzury awaryjne
Koszt: około dwóch tysięcy złotych. Nie zawsze w grę wchodzi choroba – jedna klientka ma trzy peruki, które traktuje jako swoje „fryzury awaryjne”. Kiedyś to w sumie nie było wcale dziwne, że kobieta miała peruki na specjalne okazje.
Najbardziej czasochłonnym i mozolnym procesem jest tkanie. Najpierw włosy trzeba podzielić na setki pasemek, później przymocować do tak, jak rosną normalnie od głowy, a następnie utkać fryzurę. Ktoś niecierpliwy od samego patrzenia może dostać drgawek. Ale najbardziej zapamiętam inne drgawki, a raczej ciarki, po tych słowach pani Barbary:
Barbara Żmuda, założycielka zakładu perukarskiego w Krakowie:
Jak pani uważa, jakby pani była w tej sytuacji to jakby się czuła? Jest pani bez włosów i nagle te włosy pani ma. To trzeba przeżyć… to trzeba przeżyć.