Co prawda mieszka w Swoszowicach, ale to Nową Hutę pokazał tak, jak jeszcze nikt dotąd. Zamiast bloków - jeziora, wysepki, pola. I to wszystko z perspektywy motoparalotni.
Nową Hutę z lotu ptaka zazwyczaj pokazuje się, żeby podkreślić jej ciekawy układ urbanistyczny. U Bartłomieja Cichonia jest inaczej: widzimy rejon od Lasku Mogilskiego, przez Pleszów po Ruszczę, czyli dla niektórych mieszkańców Krakowa - egzotyka. Same obrazki rzeczywiście wydają się egzotyczne, bo i sprzęt inny – nie dron, a aparat. W rękach motoparalotniarza.
Bartłomiej Cichoń: Na swoich zdjęciach staram się pokazywać rzeczywiste piękno przyrody, ale w bardzo nierzeczywistych kadrach. Niezwykłe miejsca, obok których możemy mieszkać latami nie dostrzegając ich piękna z „przyziemnej” perspektywy. Tak jest w Nowej Hucie: wiele tych miejsc wygląda z dołu nieciekawie, czasem nawet strasznie. Ale jak się nad nimi poleci, jest zupełnie inaczej.
Pierwszy raz zobaczył urokliwe plamy w okolicach Kombinatu, gdy leciał ze spadochronem. Wtedy stwierdził, że jeszcze nad nie wróci. To właśnie spadochron stanowił jego pierwsze skrzydła.
Przewagą silnika w paralotni jest to, że nie trzeba czekać na dobre warunki. Gdy jest pogoda i długi dzień, można polatać nawet przed wyjściem do pracy. Nasz rozmówca nie ukrywa, że to rodzaj nałogu. Stara się latać jak najczęściej, sprzęt zabiera często na wakacje. Na szczęście, da się to łączyć z drugą pasją, która właściwie była w jego życiu pierwsza – fotografią.
Po zrobieniu kursu na motoparalotnię, dość szybko odważył się wziąć w powietrze sprzęt. Najpierw była cyfrówka. Teraz stuknęło mu 11 lat z fruwającym aparatem, należy do Związku Polskich Fotografów Przyrody, a jego prace doceniają na ogólnopolskich konkursach.
Uwielbia latać nad osadnikami, które co tydzień zmieniają swoją fakturę i kolory. Zachwyca się fakturą ziemi. Stara się wykorzystywać cienie rzucane przez drzewa do nadania zdjęciom głębi.