Nie ma czego świętować, wyszli jedni, weszli drudzy. Szczęście tylko, że w trakcie zmiany okupanta zabytki ucierpiały niewiele, było też mniej ofiar, niż podczas „wyzwalania” przez Armię Czerwoną innych polskich miast.
Reklama
.
Nie, żeby 18 stycznia 1945 roku Kraków ocalił jakiś genialny manewr Koniewa. 75 lat temu po prostu mieliśmy szczęście, furę szczęścia. Do głównych starć między Niemcami, a Armią Czerwoną doszło w centralnej Polsce, na południu Wermacht przygotowywał się do obrony uprzemysłowionego Górnego Śląska, ZSRR też ostrzyło sobie zęby na fabryki, których wyposażenie można było później wywieźć w głąb Rosji. Krakowa nikt nie zamierzał bronić za wszelką cenę.
Propagandowo Sowieci rozegrali jednak zdobycie Krakowa koncertowo. Moskwa potraktowała to zwycięstwo jak wielki sukces bojowy. Na cześć zwycięskich wojsk oddano salwy z 324 dział po 24 razy każde, Dywizji z 59. armii na polecenie Stalina nadano miano „Krakowska”. W podległej „wyzwolicielom” prasie krakowskiej zaczęto określać ten manewr jako „mistrzowski”, „szybki” i „genialny”.
Reklama
.
Mit ocalenia Krakowa przed zniszczeniem w obowiązującej propagandzie stał się jednym z fundamentów przyjaźni polsko-radzieckiej. Pieczołowicie w PRL-u kultywowanym. Na krakowskie święta zapraszano bohaterów wydarzeń styczniowych, nadawano odpowiednie nazwy ulicom, szkołom i budowano pomniki. W 1987 przy ul. Koniewa (dzisiaj ul. Armii Krajowej) został odsłonięty pomnik marszałka. Długo nie postał, rozebrano go 2 lata po upadku Polski Ludowej, w 1991 roku.
Propaganda zrobiła jednak swoje, dekomunizacja ulic, ani obalanie pomników nie wymazały z głów krakowian przekazu wtłaczanego w nie przez ponad 40 lat. Ba, wielu z tych, którzy urodzili się już w wolnej Polsce pamięta to, co rodzice i dziadkowie opowiadali im o bohaterskim, genialnym Koniewie i jego wyzwolicielskiej armii (dodając lub nie, że żołnierze tej armii zajmowali się później grabieżami i gwałceniem kobiet).
Reklama