Trwająca w Krakowie kolejna edycja Festiwalu Niemego Kina przypomina nam o mocy "Wielkiego Niemowy" - jak określano kinematografię światową przed 1926 r., a więc przed tzw. "przełomem dźwiękowym". Niektórzy "puryści" sztuki filmowej uważają nawet, że to, co najlepsze w światowym kinie zdarzyło się właśnie przed 1926 r., zaś wszystko, co stworzyli później filmowcy było tak naprawdę "przypisem" (i to zwykle związanym z coraz doskonalszymi ulepszeniami technicznymi filmowej materii).
Cóż, trudno się nie zgodzić, że to fenomeny kina niemego, wyniosły sztukę filmową na Parnas: Niemiecki Ekspresjonizm Filmowy dał kinu artystyczne kino fantastyczne; Szwedzka Szkoła Filmowa udowodniła, że film może być sondą głęboko wnikającą w ludzką duszę; tworząca się właśnie w okresie kina niemego hollywoodzka Fabryka Snów - udowadniała, że bez pomocy dialogów (lub z ich jedynie skromną pomocą) można przenieść widza do świata czystych emocji.
To giganci silent movie stawiali podwaliny sztuki filmowej. Ojciec kina amerykańskiego David Wark Griffith, którego Narodziny narodu, z 1915 r. pokazały, że film może być równy wielkiej literaturze, Erich von Stroheim - reżyser Chciwości, z 1924 r. - objawiający moc kina społecznego i psychologicznego; Wilhelm Friedrich Murnau - swym Nosferatu, z 1922 - dający kinu postać wampira, w którego figurze można było zakląć wszystkie ludzkie lęki (łącznie z lękiem przed seksualnością), Victor Sjöström i jego Wózek widmo, 1921 - być może pierwsza w kinie światowym, udana próba ukazania rzeczywistości przez pryzmat odmiennych stanów świadomości, czy wreszcie Charles Chaplin, ze swą zarażającą optymizmem Gorączką złota, 1925.
"Wielki Niemowa" wydał na świat cały zastęp artystów kina awangardowego, zamieniających sztalugi, pióra i dłuta na filmowe kamery. Pies andaluzyjski Luisa Bunuela i Salvadora Dali (choć zrealizowany w 1929 r., wciąż reprezentujący estetykę kina niemego) dał początek kinu surrealistycznemu, ulepionemu ze snów, koszmarów i seksualnych omamów. Można powiedzieć, parafrazując powiedzenie z Imienia Róży Eco, że kino nieme tworzone było przez gigantów kinematografu, na barkach których stały i stoją "karły" realizujące współczesne kino.
Pokłosiem wielkości kina niemego zaś jest to, że nawet jeśli dziś w kinie posługującym się wielokanałowym dźwiękiem, w którym - jak ma to miejsce w kinie amerykańskim - na dziewięćdziesiąt minut akcji, dziewięćdziesiąt wypełnia muzyka, to i tak to, co najważniejsze wyraża się w geście, mimice twarzy aktora, tym co pozadzwiękowe, pozawerbalne.
Proszę przypomnieć sobie sceny ze swoich ulubionych filmów, głowę daję, że w większości przypadków będą to sceny bądź sekwencje, w których nie pada żadne słowo, a jeśli jest muzyka, to tylko taka, która dopełnia to, co dzieje się na ekranie (po jej odjęciu scena, sekwencja wciąż będzie czytelna i zapadająca w pamięć).
Zresztą i najlepsi, współcześnie reżyserzy to ci, którzy potrafią przemawiać samym obrazem, rolę słowa i muzyki ograniczając do minimum. Można się o tym przekonać choćby odwiedzając gościnne progi kina "Pod Baranami" i innych obiektów, w których wyświetlane są filmy 19 edycji Festiwalu Filmu Niemego. Tym razem program festiwalu zestroił się z obchodami 100-lecia Wolnej Polski i większość filmów prezentowanych podczas przeglądu to Polonica, na czele z dwoma, pięknymi filmami z Apolonią Chałupiec vel Polą Negri - prawdziwą gwiazdą polskiego, niemieckiego i hollywoodzkiego kina.
Wielkość aktorki docenił sam Billy Wilder, proponując jej ikoniczną rolę Normy Desmond w słynnym Bulwarze Zachodzącego Słońca, z 1950 roku. Film ten był hołdem, ale i gorzkim pożegnaniem z kinem niemym, w którym główna bohaterka - ostatecznie zagrana przez Glorię Swenson (inną wielką gwiazdę kina doby "Wielkiego Niemowy") - wypowiada słynne słowa będące resume kina niemego "Nie mieliśmy głosów, mieliśmy twarze".