Motyka do ręki i kopiemy! Za darmo albo za miską warzyw. Że to ciężka i niewdzięczna praca? W żadnym wypadku. W pandemicznej rzeczywistości to uspokajająca terapia, na którą jest wielu chętnych. Krakowska Farma Miejska zakwitła w trudnym 2020 roku, a teraz może przeżywać prawdziwy boom.
Reklama
Niektórzy marudzą, że uprawy z miasta są zanieczyszczone, bo w ziemi mnóstwo chemii i do tego smog. Jaka to tam ekologia! A to nieprawda – ziemia w mieście jest często czystsza niż na wsi, gdzie od wielu lat używa się środków ochrony roślin, a smog bywa większy niż w Krakowie. Pod względem ekologii to miejsce wygrywa z wieloma lokalizacjami wiejskimi.
Tak przynajmniej twierdzą trzej fascynaci miejskiego rolnictwa, którzy wiosną ubiegłego roku ogłosili światu, że ich farma, położona kilka kilometrów od Rynku Głównego, właśnie ruszyła. To jedyne takie miejsce w Krakowie, a w całej Polsce podobna inicjatywa powstała też w Poznaniu.
Dlaczego Krakowska Farma Miejska jest ekologiczna?
„Dostarczamy uprawiane ekologicznie warzywa z Krakowa. Regenerujemy ziemię, skracamy łańcuch dostaw, dbamy o zdrowie! Dbamy o planetę!” – piszą o sobie w mediach społecznościowych. Jest ich trzech. Jacek Bender, podkrakowski eko rolnik, swoje produkty sprzedaje na Targu Pietruszkowym. Janek Szpil, zakładał ogrody miejskie, a nawet uprawiał cukinie na dachu, z nadejściem pandemii stracił pracę i mógł się całkowicie poświęcić farmie. Teraz jest wdzięczny losowi za ten prezent.
Reklama
Do pomysłu dołączył Apolinary Żuchowicz, który był kiedyś klasycznym rolnikiem, a potem zaczął szukać możliwości uprawy zrównoważonej. W każdym z nich ten pomysł na miejską farmę kiełkował, aż się spotkali i stali się producentami żywności ekologicznej w mieście.
Pod koniec 2019 zaczęli szukać ziemi. Idealnym miejscem okazały się tereny należące do Uniwersytetu Rolniczego. Wydzierżawili 25 arów. W tym roku jeszcze to powiększą.
Ten sposób, w jaki pracuje się na Krakowskiej Farmie Miejskiej, w świecie rolnictwa ekologicznego nazywa się „market gardening”. Chodzi o to, żeby nie wyjaławiać gleby, tylko połączyć niewielkie ekologiczne uprawy z jej regeneracją i wzbogacaniem. Kiedy zaczynali, było tu zaorane pole. Teraz ziemia jest o wiele żyźniejsza.
To dzięki kompostowi. Najpierw kupili go od krakowskiego MPO, które produkuje kompost z bioodpadów odbieranych od mieszkańców niektórych osiedli. Ale okazało się, że zawiera on resztki plastiku. Zdecydowali się więc na nawóz koński przerobiony przez ekologiczną pieczarkarnię. Dziesięć ton. Cała góra tego g…na - w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu - piętrzy się obok grządek.
Rozrzucają kolejne warstwy i w ten sposób wzbogacają ziemię. Nie używają żadnych środków chemicznych. W ubiegłym sezonie robili owszem opryski, ale według starej receptury - z pokrzywy. I sprzedają tylko to, co ma właśnie swój czas. Na razie jest rzepa, która przezimowała i trochę nietypowe marchewki – miękkie, ale za to bardzo słodkie.
Reklama
Co można uprawiać na 25 arach?
Głównie warzywa, ale żadnych monokultur – zaznaczają miejscy rolnicy. Idą w dywersyfikację upraw. Lubią warzywa mało popularne, a bardzo efektywne i zdrowe. Choć nie zawsze to znajduje zrozumienie u klientów. Na przykład taki burak liściowy, uważany za jedno z najzdrowszych warzyw na świecie. A krakowscy odbiorcy paczek z krzywią się, że farmerzy dokładają im buraka liściowego. Podpowiadamy, że burak liściowy świetnie nadaje się do sałaty, można go przygotowywać jak szpinak na ciepło albo kisić, albo robić z jego liści gołąbki.
Świetnie za to przyjęła się u klientów mizuna. To taka sałata o interesującym musztardowym smaku. Niedługo się pojawi.
Kiedy ruszyli z farmą, znani już byli w Krakowie z innych aktywności. Założyli profil w mediach społecznościowych, rzucili informację między znajomych i poszło. Z końcem sezonu w ubiegłym roku mogli powiedzieć, że popyt nieco wyprzedził podaż i niektórzy musieli odejść z kwitkiem.
Reklama
Sprzedają też swoje warzywa do krakowskich restauracji. Małych, najczęściej wegetariańskich i kładących nacisk na jakość produktów, z których przygotowują dania.
Praca na farmie najlepszą terapią w czasie pandemii
„Do nas można przyjść, popracować sobie i wziąć za to trochę warzyw prosto z pola. Taka wymiana barterowa.” – mówi Janek Szpil. I dodaje, że w czasie pandemii ludzie przychodzą dla samej przyjemności kopania w ziemi, niektórzy nawet warzyw nie zabierali. Kiedy stoimy i rozmawiamy, pojawiają się wolontariusze chętni tylko do pracy, bo zbierać jeszcze nie ma czego.
Wszyscy pracują tu, jak kiedyś - najprostszymi narzędziami. Łopaty, grabie, motyki. Są też takie specjalne grabie, bardzo szerokie, które mają pionowe zęby. Wbija się je w ziemię i lekko podnosi glebę, żeby ją spulchnić i napowietrzyć. Nie trzeba orać i przekopywać. W tym roku będą próbować uprawy pomidorów. To wymagające, jeśli nie stosuje się oprysków, bo na pomidory czyha dużo chorób. Dlatego będą budować dla nich tunel.
Reklama
Pierwsze paczki, czyli papierowe torby z recyklingu z sezonowymi zbiorami, pojawią się w sprzedaży pod koniec kwietnia. Planują ceny na poziomie 50 zł za paczkę. Zawartość się zmienia, bo sprzedają to, co akurat wyrośnie. Można odebrać na miejscu, można zamówić dowóz, a w ofercie jest też abonament na cały sezon.
Czy produkcja z farmy przynosi zysk? Janek Szpil twierdzi, że tak, choć dodaje, że to nie jedyne źródło utrzymania całej trójki.