W ŻYCIU

Stworzyła "Rodzinny dom wariatów". Wyjątkowe miejsce

opublikowano: 14 STYCZNIA 2019, 10:51autor: Rafał Nowak-Bończa
Stworzyła  "Rodzinny dom wariatów". Wyjątkowe miejsce

To nie są arcydzieła graficznie dopracowane w każdym detalu, ale na pewno są to filmy prawdziwe, szczere, robione dla siebie, żeby zrozumieć, że świat nie zawsze jest zły. Pomysł na tworzenie animacji okazał się kluczowy dla prowadzenia rodzinnego domu dziecka "Mały Książe".

Większość dzieciaków z Rodzinnego Domu Dziecka „Mały Książę” sporo przeszła. Wiadomo, nie zabiera się maluchów z idealnie funkcjonujących rodzin. Biologiczne sieroty to rzadkość, od początku istnienia placówki było to tylko jedno rodzeństwo, pozostałe dzieci zamieszkały na alei Modrzewiowej, bo we własnych rodzinnych domach działo się niedobrze.

„Mały Książe” zaczął czuwać nad dziećmi dwanaście lat temu. Spokój i ciepło odnalazło tu już w sumie dwadzieścioro dwoje dzieci, w tej chwili z Elżbietą Matusiak, jej mężem i czwórką „prywatnych” dzieciaków, mieszka ośmioro nastolatków. Za kilka tygodni wprowadzi się kolejny.

Elżbieta Matusiak: Sam początek nie jest najtrudniejszy, dlatego, że dzieci przychodzą do nas zaskoczone, nie wiedzą, co je czeka. Po miesiącu, dwóch, kiedy dzieci okrzepną, to zaczynają zauważać, co żeśmy im zabrali. Bo każdemu się wydaje, że dziecko, jak do nas przychodzi, to jest zachwycone, bo zyskuje spokój, ciszę, jedzenie, ciepło, może się uczyć. I to jest prawda, ale jest też druga strona medalu. Ono traci wolność, którą miało wcześniej. W rodzinnym domu najczęściej mogło decydować samo za siebie, w niemal każdej sytuacji - co robi, z kim się spotyka, kiedy wychodzi, kiedy wraca… No i przede wszystkim, bez względu na to, jaka ta rodzina była, to dzieci ją tracą. Przynajmniej na jakiś czas. Kiedy sobie to uzmysławiają, zaczyna się najtrudniejszy czas. To jest trudne.

Dzieci nie zawsze chętnie mówią o swoich lękach, nadziejach, o tym, co najbardziej je boli, czego się obawiają. Słowa są trudne, często łatwiej pokazać siebie za pomocą obrazu. Pomysł na stworzenie animacji powstał dwa lata temu. Przydały się – jak zwykle - znajomości.

Elżbieta Matusiak: Znajomi prowadzili warsztaty przy festiwalu Etiuda & Anima, powiedzieli mi – słuchaj może usiądziemy z dziećmi i zobaczymy, co można zrobić. Pomysł był taki, że chcieliśmy pokazać, po co takie miejsca, jak nasze, są i co dzieci o tym myślą. Wyszło troszeczkę inaczej. Pokazali, jak powstaje rodzina, co się dzieje, ze ona się rozlatuje, ale że później też pojawiają się inni, którzy pomagają poskładać to w jedną całość.

Pierwszy film był tworzony wspólnie, przez wszystkich wychowanków. Teraz dzieci tworzą osobne, własne produkcje. Gotowe są w sumie cztery filmiki, kolejnych kilka jest na ukończeniu. Za rok, najdalej dwa powstaną nowe…

Elżbieta Matusiak: To jest pewien rodzaj takiej terapii i nazwania różnych rzeczy, które po głowie się kołaczą. Z tych filmów można się dowiedzieć bardzo wiele dowiedzieć o dzieciach, o ich sytuacji domowej, przez animacje mówią nam rzeczy, o których nawet nie zdają sobie sprawy, że nam mówią.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.

Polityka Prywatności