Na razie to tylko wojna symboliczna. Na demonstracje, pikiety, hasła, banery, wlepki. Wojna kulturowa. Hasło do wymarszu odtrąbił abp Jędraszewski w swoim sierpniowym kazaniu w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Po raz pierwszy padły słowa o tęczowej zarazie, która miałaby zagrażać Polsce, tak samo, jak ta komunistyczna. Reklama
Pomimo, a może właśnie dlatego, że pod adresem metropolity padło wiele krytycznych uwag, tak ze strony społeczności LGBT, jak i samych zbulwersowanych jego słowami katolików, arcybiskup nie wycofał się ani na milimetr, przeciwnie - brnął dalej.
Pod krakowską kuria zaczęły się demonstracje. Zwolenników i przeciwników hierarchy. W ostatnią sobotę doszło do konfrontacji. Zgromadzeni przytaczali świadectwa tych, którzy jako dzieci byli molestowani przez księży. Ich słowa zagłuszała modlitwa różańcowa kontr-manifestantów.
Odmawianie różańca dotychczas kojarzyło mi się z kontemplacyjnym skupieniem i rozważaniem tajemnic wiary. Tym razem wezwanie „módl się za nami grzesznymi” zostało użyte, by uciszyć skrzywdzonych.
W grupie zwolenników arcybiskupa wyróżniała się małopolska kurator Oświaty Barbara Nowak.
Można oczywiście przyjąć, że była tam zupełnie prywatnie, jednak urzędnik pełniący wysokie stanowisko w administracji rządowej nigdy nie jest nigdzie całkowicie prywatnie, chyba że we własnym domu. To była z jej strony jasna deklaracja światopoglądowa i polityczna. Zresztą nie pierwsza. Nie wiem, jak się to ma do wezwań pani kurator, by nauczyciele nie deklarowali swoich poglądów wobec uczniów.
Kuratoriom posunęło się nawet do skonstruowania ankiety, w której uczniowie VLO mieli odpowiedzieć na pytania, czy ich pedagodzy pozwalają sobie na ujawnianie własnych poglądów podczas lekcji.
Młodzież wobec tej propozycji praktykowania donosicielstwa okazała się wyjątkowo odporna, a nawet pomysłowa. Napisała skrypt programu, który wysyłał odpowiedzi w formie cytatów z Konstytucji.
Kurator zareagowała oświadczeniem, w której takie działania nazwała „godzącymi w porządek prawny”. Przypomniały mi się moje szkolne lata w czasach słusznie minionych ,kiedy podobnym językiem władza próbowała dyscyplinować niepokorne młode pokolenie. Z wiadomym skutkiem.
Wojna kulturowa przenosi się też do krakowskich knajp. Na drzwiach jednej z nich przy Stolarskiej pojawiła się naklejka „Strefa wolna od LGBT”. Nie wiem czy to znaczy, że gej czy lesbijka nie dostaną tam filiżanki kawy? Czy zostaną wyproszeni? Czy, jeśli by się tak zdarzyło, że ktoś z personelu okazałby się osobą nieheteroseksualną, to zostanie zwolniony z pracy? Wszystkie te działania byłyby nielegalne.
Można by ten wybryk skwitować wzruszaniem ramion, knajpę omijać szerokim łukiem i mieć nadzieję, że sprawa nie zostanie nagłośniona na portalach turystycznych, bo o naszym mieście świadczyłoby to fatalnie. Ale jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Lokal mieści się w kramach dominikańskich, których właścicielem jest klasztor OO. Dominikanów. Jak pisze Gazeta Wyborcza, przeor zakonu nie reaguje na to, że jego najemca propaguje - oględnie mówiąc - wykluczanie współobywateli.
Jest to dla mnie osobiście trudne i bardzo smutne. Z niewielką tylko przesadą mogę powiedzieć, że wychowałam się w tym kościele i na klasztornych krużgankach. Podobnie, jak tysiące krakowian. To miejsce zawsze mi się kojarzyło z szacunkiem i otwartością dla każdego. U Dominikanów nie pytano o kartki od spowiedzi, zaświadczenia od proboszcza, a przez lata najbardziej tłumnie słuchane nauki, to były rekolekcje dla niewierzących. Mam cichą nadzieję, że przeor porozmawia jednak z właścicielem lokalu i doprowadzi do zdjęcia tego haniebnego ogłoszenia.
Nie mam jednak zbyt wielkiej nadziei, że tocząca się na krakowskich ulicach, w salach wykładowych, szkolnych klasach czy w rodzinach wojna kulturowa szybko się skończy. Premier Morawiecki, zapowiedział, że jego obóz tę wojnę wygra. Nie sądzę, by miał rację.
Takich wojen nikt nie wygrywa, a przegrywają wszyscy. Ofiarami są wzajemny szacunek i empatia wobec każdego.
Reklama