Przepychanka pomiędzy Wojewódzka Konserwator Zabytków i magistratem w sprawie Kazimierza jest doskonałą ilustracją powiedzenia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przypomnę o co chodzi. Kilka dni temu na pl. Nowym pracownicy zieleni miejskiej postawili donice z kwiatami i drzewkami. Mają pełnić funkcje nie tylko dekoracyjne, ale też wymuszać nową organizacje ruchu. To kolejna próba w nierównej walce, jaką magistrat toczy o to, by na Kazimierz wjeżdżało i parkowało tam mniej samochodów. Wąskie uliczki dawnej dzielnicy żydowskiej są dosłownie zastawione samochodami, a znakami zakazu parkowania mało kto się przejmuje.
I tu do akcji wkroczyła prof. Monika Bogdanowska, od kilku miesięcy wojewódzka konserwator zabytków, powołana przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego, prof. Glińskiego. Pani konserwator wezwała miejskich urzędników do usunięcia zieleni, która, jej zdaniem, ma niszczyć zabytkowy układ Kazimierza i zagroziła nałożeniem kary do 500 tys. zł. Ci, którzy znają dotychczasowa społeczną aktywność prof. Bogdanowskiej, przecierają oczy ze zdumienia.
Od kilku lat zabiega ona o utworzenie zielonej przestrzeni w miejsce parkingu pomiędzy ulicami Rajską i Karmelicką. I to zabiega skutecznie. Dzięki jej aktywności, w którą wciągała również studentów architektury krakowskiej Politechniki, powstał projekt, a miasto odzyskało działkę i zdecydowało się przeznaczyć ją na nowy park.
Wydawało się, że kto jak kto, ale prof. Bogdanowska ucieszy się, iż na Kazimierzu będzie trochę więcej zieleni i trochę mniej samochodów.
Zastanawiam się, o co w tym chodzi. Czy rzeczywiście o zachowanie „układu urbanistycznego Kazimierza i Stradomia”? Czy zaparkowane wszędzie samochody są elementem tego zabytkowego założenia? Czy donice (przyznaję, ze nie najpiękniejsze), ten układ niszczą? Chciałabym się mylić, ale wydaje się, że w tym konflikcie nie chodzi ani o drzewka i kwiaty, ani o piękno Kazimierza, ani nawet o zabytki, a o politykę.
Prof. Bogdanowska nie ukrywała nigdy swojej niechęci do prezydenta Majchrowskiego i jego rządów w mieście. W poprzednich wyborach samorządowych startowała do Rady Miasta Krakowa z lisy konkurencyjnego komitetu S. Ptaszkiewicza. Blisko jej było do postulatów Krakowskiego Alarmu Smogowego, który od lat postuluje ograniczenie ruchu samochodowego w mieście, a mieszkańców namawia do używania komunikacji miejskiej. Bez większego trudu, można wypowiedzi prof. Bogdanowskiej znaleźć w Internecie.
Obecna Konserwator Zabytków ma oczywiście prawo do własnych poglądów i do ich wyrażania. Jednak szukanie tak absurdalnego pretekstu, by uderzyć w nielubianych miejskich urzędników, uważam za bardzo niestosowne. Co gorsza, źle to wróży na przyszłość.
Pól konfliktów między władzami miasta a konserwatorem zabytków nigdy w Krakowie nie brakowało. To zrozumiałe, bo pogodzić interes „żywego” miasta z zachowaniem zabytkowej substancji nie jest proste. Potrzebna jest tu współpraca i merytoryczna rozmowa. Prof. Monika Bogdanowska rozpoczyna kadencję od szukania konfliktu i straszeniem karami finansowymi. Wiceprezydent Kulig już zapowiedział, że miasto nie ustąpi. Obawiam się, że nic dobrego z tego nie wyniknie ani dla krakowskich zabytków, ani dla mieszkańców.